Jerzy Jedlicki

Jerzy Jedlicki jest profesorem w Instytucie Historii PAN, zajmuje się historią społeczną i umysłową Polski XIX wieku. Autor m.in. książek: Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują. Studia z dziejów idei i wyobraźni XIX wieku, Świat zwyrodniały. Lęki i wyroki krytyków nowoczesności oraz Błędne koło 1832–1864 (t. 2 serii „Dzieje inteligencji polskiej do roku 1918”).

Wielu młodych historyków nie ustępuje swoim nauczycielom i mistrzom z pokolenia Krystyny Kerstenowej. Jeśli coś ich różni, to większa śmiałość w traktowaniu tematów delikatnych i trudnych, które nam, starszym, wrzynają się głęboko w życiorysy i wspomnienia – pisze historyk idei, prof. Jerzy Jedlicki.

Księgi jubileuszowe ku czci większych i mniejszych uczonych mnożą się ostatnio niczym króliki. Takie księgi to nierzadko groch z kapustą. Każdy daje do nich, co akurat ma gotowego albo co potrafi spłodzić niewielkim kosztem, po czym wszystko to razem, opatrzone fotografią i bibliografią jubilata lub jubilatki, wręcza mu (jej) się uroczyście w darze od przyjaciół i uczniów – pozostałe zaś egzemplarze będą sobie stać mało używane na bibliotecznych półkach. Otóż takiego losu nie podzieli z pewnością książka, którą Tomasz Szarota pospołu z 25 autorami ofiarował w końcu marca prof. Krystynie Kersten, wyprzedzając w pośpiechu o dwa miesiące 70. rocznicę jej urodzin.

Jest to książka nad podziw spójna tematycznie, co więcej – chociaż zawiera teksty lepsze i gorsze, to nie ma w niej ani jednego, który nie byłby wart czytania. Ze względu na ograniczenie objętości artykuły są na ogół wstępnymi zarysami problemów lub fragmentami prac będących w toku, ale prawie wszystkie wprowadzają nowy materiał źródłowy. Są tu szkice o szerokim zakroju porównawczym, jak przedrukowany (wyjątkowo) z podziemnej “Krytyki” artykuł Jana Tomasza Grossa o zróżnicowanych warunkach, w jakich komunistom przyszło brać władzę w różnych krajach Europy Środkowej; są też prace bardziej ograniczone i analityczne, niemniej wszystkie one zdradzają pewną wspólną im tendencję, którą nazwałbym skłonnością do rozróżniania. Dlatego w jakiejś mierze sprzeciwiają się one niezbyt fortunnemu tytułowi książki – niewiele bowiem wnoszą do ogólnych rozważań nad przyrodzoną naturą komunizmu jako systemu, znacznie więcej do zrozumienia osobliwości Polski zwanej Ludową, a także do rozróżnienia poszczególnych jej okresów

Charakterystyczne z tego punktu widzenia są rozważania Jerzego Eislera o sylwetkach siedmiu kolejnych pierwszych sekretarzy KC PZPR – od Bolesława Bieruta do Mieczysława Rakowskiego. Autor zastrzega się – i słusznie – że to zaledwie pierwszy szkic tematu. W rzeczy samej, zwraca uwagę głównie na różnice sytuacji, w jakiej przyszło działać przywódcom, i stopień ich uzależnienia od Moskwy, a nie na cechy ich osobowości, niemniej w samym podejściu przejawia się właściwa historykom skłonność do różnicowania, a nie do budowania uniwersalnych modeli.

Autorzy, nie umawiając się przecież ze sobą, opisują PRL jako dość osobliwego demoluda, którego funkcjonowanie pełne było paradoksów. Bardziej ich interesuje codzienność tego dziwoląga niż dobrze znane daty i okoliczności jego kryzysów. Przyglądają się z zaciekawieniem wszelkim przejawom wzajemnych oddziaływań między tzw. władzą i tzw. społeczeństwem, których nie oddzielał żaden mur ani straże. Marcin Zaremba rozpatruje wprawdzie polski wariant komunizmu jako “system mobilizacyjny”, wzywający raz po raz przez instancje partyjne do kolejnego zbiorowego “czynu” – i słusznie przypomina, że ten totalitarny w swej istocie chwyt był ponawiany aż do roku 1980, a nawet dłużej; ale przecież pokazuje także, jak stawał się on coraz nudniejszym rytuałem, działaniem pozornym, z którego wyparował zapał jednych i strach drugich, a pozostała co najwyżej pusta forma.>

Przypomina się sławna kiedyś mowa oskarżonego Jakuba Karpińskiego, który w 1970 r. mówił przed sądem o złudzeniu totalnej manipulacji. Jakoż niejeden z autorów studiów zamieszczonych w księdze “Komunizm” pokazuje, jak to władcy PRL raz po raz czego innego chcieli, a co innego im wychodziło. Chcieli np. w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych wychować sobie kadrę marksistowską najwierniejszą z wiernych, a wychowali – jak opowiada Beata Bińko – rewizjonistów i dysydentów, których potem rugowali z uniwersytetów, a nawet z kraju. Chcieli zdobyć dla siebie najmocniejsze poparcie w klasie robotniczej, która przecież – o czym pisze Dariusz Jarosz – wielekroć manifestowała swą niechęć, rozczarowanie i bunt. Ze Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie w 1955 r. zamierzali uczynić gigantyczną imprezę propagandową, tymczasem wyszedł z tego żywiołowy karnawał wolności i – jak w barwnej relacji opowiada Piotr Osęka – “zachłyśnięcie się swobodą, kontakt z zachodnią kulturą i możliwość spontanicznego wyrażania uczuć pozostawiły trwałe ślady w społecznej świadomości, nieodwracalnie kończąc okres totalitaryzmu w historii PRL”.

Nie znaczy to oczywiście, iż socjalizm w wydaniu PRL nie odcisnął się w mentalności społecznej albo że w pewnych przynajmniej rejestrach nie było współbrzmienia między ideologicznymi założeniami ustroju a wyobrażeniami zbiorowymi. Dariusz Jarosz sądzi, że pomimo wszystkich rozczarowań i konfliktów “socjalizm głęboko przeorał psychikę narodu”, wychowując parę pokoleń w przeświadczeniu, iż zakład pracy, a szerzej biorąc – państwo ma się za ludzi troszczyć o zaspokojenie ich potrzeb bytowych, kulturalnych, wypoczynkowych i jakich tam jeszcze. Zdaniem Jarosza (z którym można się spierać) negatywne tego skutki są widoczne do dzisiaj.

Autorzy tomu idą przeważnie śladem znanej tezy Krystyny Kersten, iż postawy Polaków wobec narzuconego reżimu wahały się między oporem a przystosowaniem, w różnych ich postaciach. Mirosława Marody dowodzi, że odrzucanie systemu w sferze symbolicznej i światopoglądowej dawało się doskonale godzić z przystosowaniem do jego reguł i instytucji w zachowaniach codziennych i praktykach zrytualizowanych. Przystosowaniem jednak warunkowym, bowiem “najczęściej przywoływaną przyczyną zaburzeń społecznych było nie tyle odrzucanie socjalistycznej ideologii, ile wysuwany pod adresem władz komunistycznych zarzut niespełnionych obietnic”.

Podobnie Andrzej Friszke we wnikliwym studium o postawach społecznych w latach 1956-70 pokazuje, jak w różnych środowiskach inteligenckich, a także w Kościele, dochowanie wierności trwałym wartościom i przywiązaniom łączyło się z różnymi stopniami akomodacji – praktycznej i mentalnej – do wymogów systemu politycznego. Nie da się to sprowadzić do żadnego prostego schematu:

Afirmacja, przystosowanie, opór, opozycyjność – wszystkie te postawy występowały jednocześnie i we wzajemnym powiązaniu. Społeczeństwo, zmuszone do milczenia i stosowania się do narzuconych reguł, w ogromnej większości przystosowywało się. Jednocześnie jednak broniło pewnego zakresu autonomii i próbowało ją w pewnym stopniu poszerzać. Ten nacisk nie był pozbawiony skuteczności… Dzieje PRL w omawianym okresie można przedstawić jako proces zmagania się aparatu władzy i społeczeństwa, w którym to zmaganiu zmieniają się obie strony.

Te ogólne tezy są – na ile to możliwe w tak krótkich tekstach – dokumentowane źródłowo. Kompozycja tomu nie była jednak, bo być nie mogła, z góry zaplanowana – zaproszeni autorzy sami wybierali sobie tematy, trudno zatem mieć pretensje, że zabrakło tu wielu spraw niewątpliwie ważnych dla całości obrazu. Godzi się natomiast zwrócić uwagę, iż historycy PRL nie stronią od kwestii uchodzących za drażliwe i nieprzyjemne. I tak Rafał Wnuk podjął trudny “problem bandytyzmu wśród żołnierzy antykomunistycznego podziemia w Polsce” w latach 1945-47. Jego definicje i typologiczne rozróżnienia – np. między zabijaniem na rozkaz a zabijaniem z własnej chęci – mogą budzić zastrzeżenia i spory, czego autor jest świadom. Warto jednak zastanowić się nad jego spostrzeżeniem, iż podziemie i osaczana przez przeważające siły partyzantka przyciągały nie samych tylko ideowych i moralnie zdyscyplinowanych żołnierzy – często zresztą nie mających innego wyjścia – ale także “ludzi niezrównoważonych emocjonalnie i nieprzystosowanych społecznie, którym przemoc i zabijanie sprawiały przyjemność”. Tak czy inaczej, wojna ciągnęła się na naszych ziemiach, znacząc swój długi epilog aktami okrucieństwa, którego motywy nie zawsze łatwo przychodzi rozwikłać: “Historyk staje przed trudną problematyką bandytyzmu wyposażony wyłącznie w zdrowy rozsądek i zawodowy zmysł krytyczny”.

Nie łatwiejsze zadanie podjął Tadeusz Wolsza, starając się w oparciu o źródła archiwalne uporządkować wiedzę o obozach pracy przymusowej na ziemiach polskich w latach 1945-56, albo Andrzej Paczkowski, który próbuje zweryfikować stereotypowe sądy o Żydach w UB. Informacje o ich liczbie bywają rozbieżne w źródłach, do których Paczkowski miał dostęp – różnice zależą od departamentu MBP albo od województwa, którego dotyczą, a także od kryterium zaliczenia. Ostatecznie autor oblicza, że w pierwszych latach po wojnie “funkcjonariusze narodowości żydowskiej” zajmowali około 30 proc. stanowisk w centrali resortu bezpieczeństwa i znacznie mniej na niższych szczeblach. Nadreprezentacja wynikała w dużej mierze ze stosunkowo wysokiego udziału Żydów w przedwojennej partii komunistycznej – części z nich udało się przetrwać w Rosji “wielką czystkę” końca lat 30.

Wbrew obiegowej u nas legendzie o rzekomym chytrym planie Stalina okazuje się, że ambasador ZSRR w Warszawie Lebiediew patrzył na tę “nadwyżkę” krzywym okiem – Stalin i Beria już od 1947 r. zaczęli rugować komunistów żydowskiego pochodzenia ze służb bezpieczeństwa, a od końca 1948 r., wraz z rozwiązaniem Antyfaszystowskiego Komitetu Żydowskiego, rozpoczęły się publiczne oskarżenia, procesy i prześladowania Żydów – jako kosmopolitów, nacjonalistów, syjonistów czy szpiegów – w ZSRR, Czechosłowacji i na Węgrzech. W Polsce Bieruta wyglądało to o tyle inaczej, że od 1948 r. władze niszczyły z premedytacją odbudowane po wojnie instytucje syjonistyczne (prawdziwe), bundowskie i samopomocowe. W tej “walce klasowej” i w ogóle w niwelowaniu wszystkiego, co wyrosło poza kontrolą PPR-PZPR, gorliwy udział brali także komuniści pochodzenia żydowskiego, tradycyjnie wrodzy ruchom podkreślającym odrębność narodową lub kulturalną. W omawianym tomie piszą o tych sprawach Natalia Aleksiun i Bożena Szaynok w bogato udokumentowanych studiach. Dariusz Libionka z kolei, pisząc o nieco późniejszym okresie, pokazał, jak nasi moczarowcy przed marcem i po marcu 1968 r. powielali klisze sowieckiej literatury i propagandy “antysyjonistycznej” – to znaczy antysemickiej.

O innym dramacie wczesnych lat powojennych pisze Jan Żaryn – o tym, jakimi środkami urzędy bezpieczeństwa werbowały tzw. księży patriotów i jakiego hartu trzeba było, by nie dać się zastraszyć, nie ulec mimo inwigilacji, oskarżeń, wyroków sądowych, szantaży, a z drugiej strony – pokus wygodnego życia i awansów. Żaryn pokazuje, jakiej ostrożności wymaga w tej materii lektura źródeł policyjnych, ferowanie ocen i obliczanie częstotliwości poszczególnych postaw.

Nie mogę tu oddać sprawiedliwości wszystkim zamieszczonym w tomie pracom i tematom. Podkreślić trzeba, że wiele z nich wyszło spod pióra – czy raczej klawiatury – młodych historyków, którzy czasów przez siebie badanych nie znają z własnego doświadczenia. Wielu z nich sprawnością warsztatu i kulturą metodologiczną nie ustępuje nauczycielom i mistrzom z pokolenia Krystyny Kerstenowej, Jerzego Holzera, Wojciecha Wrzesińskiego czy cokolwiek młodszym – Andrzejowi Paczkowskiemu albo Marcinowi Kuli. Jeśli coś ich różni, to może większa śmiałość w traktowaniu z dystansu tematów delikatnych i trudnych, które nam, starszym, wrzynają się głęboko we własne życiorysy i wspomnienia.

Tom dedykowany Krystynie Kerstenowej zawiera jej bibliografię i artykuł omawiający jej karierę naukową – jedno i drugie w opracowaniu Zbigniewa Romka. Artykuł nie jest bynajmniej utrzymany w konwencji jubileuszowej laudacji. Jest raczej próbą zrozumienia – przez młodego badacza – drogi, jaka wiodła część polskiej inteligencji najpierw do partii i marksizmu, a później do nieposłuszeństwa, wreszcie do zerwania i czynnej opozycji antykomunistycznej. Autora mniej zdają się interesować naukowe dokonania Kerstenowej, bardziej ewolucja jej postawy względem ideologicznej doktryny. I względem historii oczywiście. Romek kładzie nacisk na konflikt, jaki pojawiał się nieuchronnie między rygorami naukowego krytycyzmu a dyktatem cenzury. U Kerstenowej etyka naukowego rzemiosła szybko wzięła górę i z czasem uodporniła ją na żądania ideologiczne wszelkiej proweniencji, wzbudzając także krytycyzm wobec własnej biografii.

Rozważania Romka drażnią mnie niekiedy naiwnymi formułkami, ale jest on niewątpliwie wierny tym wartościom, jakie sama Kerstenowa chciałaby przekazać swoim uczniom i następcom. Ciężki cios wytrącił ją na długi czas z czynnego udziału w życiu naukowym. Tym bardziej godzien jest uznania fakt, że jej koledzy i uczniowie zechcieli wyrazić swą wdzięczność i szacunek. I umieli pokazać, iż historia współczesna w Polsce żyje i ma się nieźle, mimo licznych niedostatków.

Tom przygotowany przez Tomasza Szarotę nie stanowi podsumowania jakiegoś etapu badań. Jest raczej wskazaniem kierunków zainteresowania, zapowiedzią przyszłych książek, a wreszcie zapewnieniem, że nie będzie w Polsce przerwana ciągłość myśli historycznej i ciągłość pamięci, która nie zawsze, niestety, koi i pociesza.

Źródło: Jerzy Jedlicki, Komunizm. Ideologia – system – ludzie, Szarota, Tomasz, Gazeta Wyborcza, 13.05.2001.
Andrzej Brzeziecki, Panicz chory na Polskę. O wywiadzie rzece z Krzysztofem Kozłowskim , Gazeta Wyborcza, 2009-06-29.