Krystyna Kersten

Minęło ponad dwadzieścia lat od Marca 1968 roku — rocznice prowokują do myślenia w kategoriach długiego trwania. I tak też chcę spojrzeć na to, co składa się na symbol „Marzec 1968 roku”: wystąpienia studenckie, akcje milicji, procesy, brutalną kampanię zatrutych słów i czynów, kierowanych w głównej mierze przeciw ludziom wybranym na zasadzie klucza, którego antysemickiej istoty nie mógł ukryć ideologiczny kamuflaż i atrapa syjonizmu. Kierowanych przeciw Żydom — wedle kryterium pochodzenia, nie zaś samookreślenia, a więc, jakkolwiek by to maskowano, wedle kryterium rasowego, kryterium krwi, kryterium ustaw norymberskich. Owym piętnowanym w prasie, na wiecach, masówkach i zebraniach organizowanych jak Polska długa i szeroka, „inspiratorom i organizatorom, specom od prowokacji, uczonym upatrującym dla siebie wielką szansę w przesłonięciu emocjami patriotycznymi mętnych racji politycznych czy cynicznym wichrzycielom i politykierom”, ujawnionym i zdemaskowanym przez właściwe organa, przydawano żydowskość, co sygnalizowano odpowiednimi aluzjami lub słowem „syjonista”, zastępującym słowo „Żyd”, którym otwarcie nie sposób było się posługiwać, nie ujawniając antysemickiego charakteru prowadzonej kampanii.

Gdy 11 marca w „Trybunie Ludu” i w „Słowie Powszechnym” ukazała się lista nazwisk studenckich „inspiratorów” zajść w Uniwersytecie Warszawskim, w komentarzu stwierdzano, że za ich plecami „kryją się znani władzom inspiratorzy wywodzący się z grona bankrutów politycznych różnych autoramentów”, a w organie Stowarzyszenia PAX ponadto podkreślono, że ci inspiratorzy to „syjoniści”, wysługujący się „antypolskiej polityce NRF”.

Wątek syjonizmu został tego samego dnia podjęty w referacie Józefa Kępy, I sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, który podczas narady społeczno-politycznego aktywu warszawskiego, atakując m.in. Stefana Staszewskiego i Romana Zambrowskiego, powiedział: „Nie jesteśmy antysemitami, ale nie będziemy tolerować zamaskowanych syjonistów”. W tenże poniedziałek w FSO odbył się wiec — pierwszy z wielu organizowanych w całym kraju — pod hasłami: „Studenci do nauki, literaci do pióra” oraz „Oczyścić partię ze syjonistów”. Na innych wiecach transparenty głosiły: „Precz z izraelskimi bojówkarzami”, „Studenci i inteligencja — tak, syjoniści i przewrót — nie”. „Tokarz Buta się odcina: syjonistów wina” — śpiewano wówczas w jednej z satyrycznych piosenek studenckich. „Syjoniści” — był to szyfr zrozumiały dla wszystkich; czym jest naprawdę syjonizm, mało kto w Polsce wiedział. Podchwycił to warszawski dowcip; jeden redaktor pyta drugiego: powiedz, jak właściwie pisze się słowo „syjonista”? Ten drugi odpowiada: sam dobrze nie wiem, przed wojną to się pisało przez „ż” z kropką.

Po upływie lat można już dostrzec, iż tamten — 1968 — rok, tak trwale i tak mocno wpisany w dziesiątki tysięcy życiorysów ludzi, stanowił jeden z węzłowych momentów najnowszej historii społeczeństwa polskiego. Właśnie polskiego, nie tylko polskich Żydów, Polaków pochodzenia żydowskiego czy stosunków polsko-żydowskich. Zresztą dla nikogo chyba nie ulega wątpliwości, że to, co określamy jako kwestię żydowską po II wojnie światowej, było i pozostaje istotnym fragmentem rzeczywistości polskiej w wymiarze moralnym, psychospołecznym, politycznym. Tego, co stało się w 1968 roku, nie można, jak to się zazwyczaj czyni, sprowadzić do taktyki politycznej czy socjotechnicznej manipulacji podjętej przez koterię Moczara w wewnątrzpartyjnych walkach o władzę. Przeciwnie, Marzec był następstwem procesów zakorzenionych w przeszłości — odleglejszej i najświeższej, określonej przez sytuację, w jakiej Polska znalazła się po klęsce Niemiec hitlerowskich.

Najpierw kilka uwag bardziej ogólnych. Wiadomo powszechnie, że sprawy dotyczące wzajemnej relacji Polacy—Żydzi stanowią dla obu stron pole, na którym każdy niemal ruch może spowodować reakcje obronno-agresywne. Pole, na które wcale niełatwo jest wejść, napotyka się bowiem na nim przeszkody w postaci niedostatku języka i aparatu pojęciowego. Słowa, definicje, proste konstatacje w zetknięciu z emocjami i fobiami, uświadamianymi bądź kryjącymi się w podświadomości, gubią swój jednoznaczny charakter, przestają być użytecznymi narzędziami opisu rzeczywistości. Przyczyniała się do tego bez wątpienia także sui generis zmowa milczenia wokół problematyki polsko-żydowskiej, przerwana dopiero przed kilkoma laty, i to w dość ograniczonym stopniu. Nie myślę tu tylko o oficjalnym milczeniu, lecz także, a może przede wszystkim o sposobie traktowania zagadnień żydowskich w kontaktach między ludźmi, nawet sobie bliskimi. Milczenie nie likwiduje jednak problemu; odwrotnie — przemilczany, tłumiony, spychany, nabiera mocy i grozy, działa zatruwająco.

Zgadzam się z Romanem Zimandem, gdy pisze, że nie mamy języka, którym moglibyśmy normalnie mówić o sprawach polsko-żydowskich1. Dotyczy to samych pojęć „Żydzi”, „Polacy”. Pozornie tylko są to pojęcia jasno zdefiniowane. Z kolei porządkowanie poprzez ustawianie przegródek, sztywnych szufladek definicji i nazw jest zabiegiem ryzykownym, prowadzi do uproszczeń, nieporozumień, czasem mistyfikacji — celowych lub niezamierzonych. A jednocześnie brak pojęć intelektualnie jednoznacznych i emocjonalnie neutralnych obciąża proste stwierdzenia treściami ideologicznymi, sprzyjając powstawaniu różnego rodzaju napięć.

Mówiąc „Polacy”, mam na myśli wszystkich, którzy się za Polaków uważają; zatem zarówno tych, których dziadowie należeli do społeczności polskiej, jak i tych, którzy wywodząc się z innego pnia, wybrali Polskę i polskość jako ojczyznę, nie tylko w rozumieniu więzi obywatelskiej z państwem polskim, lecz również w postaci duchowego związku ze wspólnotą kulturową, prowadzącego do narodowej identyfikacji. Analogicznie: Żydem jest człowiek, który poczuwa się do więzi z narodem żydowskim. Pamiętając wszelako, że zasada samookreślenia ma janusowe oblicze: z jednej strony oznacza, że człowiek sam wybiera swoją przynależność, z drugiej — w systemie narodowej monokultury służy nierzadko jako środek wymuszenia identyfikacji2. Już w 1918 roku, gdy owa zasada święciła triumfy, René Johannet, świadom jej zagrożeń, pisał, iż nadejdzie czas, gdy zajmie ona

honorowe miejsce w muzeum przebrzmiałych idei, z tym epigrafem, którego doprawdy nie śmiem wyrazić tu innymi słowami:
Phaselus ille quem videtis hospites,
Ait fuisse navim celerrimus3.

A przecież droga od żydowskiej do polskiej tożsamości to droga dwukierunkowa, obfitująca w dramatyczne zakręty. Związki ze światem żydowskim niejednokrotnie ujawniały się dopiero w obliczu dyskryminacji, w imię zwyczajnej ludzkiej godności czy też wskutek poczucia wspólnoty zagrożonych przez polski antysemityzm. Już przed wojną, ze zrozumiałych względów podczas wojny, ale zwłaszcza po 1945 roku żydowskość nierzadko została narzucona ludziom zrośniętym z polskością tak silnie, że słowo „asymilacja” jest za słabe, by to oddać. Bywało też inaczej, choć równie źle: Polacy pochodzenia żydowskiego gubili niejako prawo naturalnej więzi ze światem dziadów, ojców, czasem także światem własnego dzieciństwa czy młodości.

Tak silny był nacisk otoczenia, że często świadomie, rzadziej zaś podświadomie godzili się z tym okaleczeniem bądź uznawali, że tę nieuchronną cenę trzeba zapłacić, by wejść w duchowy obszar polskości. Miejsce naturalności zajmowała sztuczność, a oczywiste sprawy genealogii stawały się wstydliwymi.

W jaki sposób poruszając się w tej splątanej rzeczywistości pogodzić zasadę samookreślenia z faktem, iż zarówno znaczna część Polaków, jak i wielu Żydów postrzega żydowskość jako daną przez urodzenie, niezbywalną?. Jak uniknąć wymuszania identyfikacji żydowskiej u ludzi do głębi zrośniętych z polskością, a zarazem nie odbierać prawa tym spośród nich, którzy żyjąc w Polsce, związani głęboko z ziemią, pragnęli (i pragną) zachować odrębną tożsamość religijną czy kulturową i związek z narodem żydowskim? Jest to w gruncie rzeczy dylemat nierozwiązywalny.

* * *

Prehistorię 1968 roku można zacząć od końca XVIII wieku, od narastania procesu kształtowania narodów współczesnych. Wtedy to w polskich tekstach pojawia się opozycja Polak—Żyd, obok chrześcijanin—żyd, a więc zaczyna funkcjonować w świadomości przeciwstawienie nie wyznaniowe, lecz narodowe. W trakcie sporu o osadę warszawską zwaną Nową Jerozolimą (1775—1776), angażującego elitę magnacko-szlachecką, chrześcijańskie mieszczaństwo i ludność żydowską, „pretendujący do społecznego prestiżu mieszczanie warszawscy po raz chyba pierwszy w 1775 roku opozycję »chrześcijanie—niewierni« zastępują opozycją »naród polski—Żydzi«, kwestionując tym samym pojęcie »naród szlachecki« i uznając siebie za część narodu polskiego”4.

Procesy narodotwórcze spowodowały, iż równolegle do tradycyjnych więzi powstawały nowe, bardziej dynamiczne i drapieżne. Najczęściej owe dwa obszary przynależności — wyznaniowy i narodowy — pokrywały się i wzajemnie wzmacniały. Polskość i katolicyzm zaczęły splatać się we wspólnotę kulturową; z kolei bycie Żydem oznaczało przynależność do mojżeszowej społeczności wyznaniowej.

Procesy narodotwórcze spowodowały, iż równolegle do tradycyjnych więzi powstawały nowe, bardziej dynamiczne i drapieżne. Najczęściej owe dwa obszary przynależności — wyznaniowy i narodowy — pokrywały się i wzajemnie wzmacniały. Polskość i katolicyzm zaczęły splatać się we wspólnotę kulturową; z kolei bycie Żydem oznaczało przynależność do mojżeszowej społeczności wyznaniowej.
Lecz właśnie — najczęściej. Wiek XVIII wytworzył bowiem nie tylko ideę narodową, jego dziedzictwo to także zeświecczenie życia publicznego, laicyzacja kultury. To pociągało za sobą proces rozrywania tożsamości religii i narodowości, tworzyło warunki do otwierania się społeczności dotąd otoczonych podwójnym murem. W Polsce wszelako w murach tych powstały zaledwie wąskie furtki. Obie wspólnoty strzegły swej integralności; żydowska niechętnie, by nie rzec wrogo traktując „uciekinierów”, polska — nie wpuszczając „intruzów”, „obcych”. W 1915 roku Leon Wasilewski określił kwestię żydowską jako najtrudniejszy złożony problem społeczny i polityczny, specyficzny dla Polski i w podobnej postaci niewystępujący na zachodzie Europy. Na ziemiach polskich Żydzi nie tylko zachowali swą odrębność wyznaniową, lecz także nie zostali wchłonięci przez tworzący się nowoczesny naród polski, jak miało to miejsce we Francji, w Niemczech czy w Anglii.

Wiele przyczyn spowodowało załamanie się programów emancypacji polskich Żydów; istotne znaczenie miały tu liczebność społeczności żydowskiej oraz słabość polskiego mieszczaństwa i niedorozwój kapitalizmu5. Naród polski, formujący się w warunkach braku państwowości, zagrożony rusyfikacją i germanizacją, od początku miał wbudowany niezwykle silny mechanizm obronny, sprzęgnięty z agresją przeciw „obcym”. Reakcja ta wyrosła na podłożu poczucia słabości, w znacznym stopniu generowała antysemityzm, występujący w dwóch zasadniczych postaciach: przeciw polonizującym się wychodźcom ze społeczności żydowskiej oraz przeciw tej społeczności. Był to antysemityzm wyrażający się w tropieniu przodków żydowskich i antysemityzm znajdujący ujście w pogromach, hasłach „Nie kupuj u Żyda”, gettach ławkowych, ONR-owskich bojówkach. Częstokroć, zwłaszcza w miarę narastania w drugiej połowie lat trzydziestych XX wieku ruchów narodowo-radykalnych, obie formy antysemityzmu splatały się ze sobą. O ile niemała część opinii polskiej przed wojną i po wojnie nie aprobowała antysemickich ekscesów, a ludność polska do czasu Zagłady odnosiła się do Żydów z ową szczególną mieszaniną obcości i swojskości, niechęci i sympatii, uprzedzeń i ciekawości, lęku i agresji, o tyle opory wobec wchodzących w polskość, a nawet tkwiących w polskości od jednego czy dwóch pokoleń były (i nadal są) dosyć powszechne.

Nacjonalizmy, które doszły do głosu w Europie powersalskiej, Polski nie omijając, przekreśliły nadzieje tych spośród Polaków i Żydów, którzy u progu odzyskania niepodległości łudzili się, że gdy społeczeństwo polskie uzyska możliwość ujęcia swoich spraw we własne ręce, „Wolna Polska wezwie obywateli Żydów do współdziałania w rozwijaniu kraju” i powstaną warunki do integracji jeśli nie narodowej, to w każdym razie państwowej6. Druga Rzeczpospolita odrodziła się jako państwo o charakterze narodowym, choć o ludności narodowo mieszanej7. „My, Naród Polski” — słowa, którymi się zaczyna preambuła konstytucji z 1921 roku, dla większości obywateli — Polaków i nie-Polaków — nie oznaczały: „My — obywatele państwa polskiego”.

Funkcjonująca zbitka pojęciowa „Polak-obywatel polski”, wymienne stosowanie słów „Polak” i „obywatel” w języku potocznym i w dokumentach urzędowych, było nie tyle wyrazem uznania, że istnieje ponadetniczny naród państwowy, ile stanowiło przejaw nacjonalistycznej tendencji lekceważenia mniejszości narodowych. Najmądrzejsze programy i wysiłki ludzi takich, jak Tadeusz Hołówko, Leon Wasilewski, Henryk Józewski, pozostawały w sferze intencji i połowicznych przedsięwzięć. Pełne wahań, niekonsekwentne, ustępowały pola dynamicznym nacjonalizmom.

Od początku lat trzydziestych Rzeczpospolita szybkimi krokami zmierzała do tego, by stać się państwem nacjonalistycznym, państwem narodu — wspólnoty etnicznej. Wspólnoty, która, w ujęciu narodowych demokratów, miała być szczelnie zamknięta dla Żydów, a którą sanacyjny Obóz Zjednoczenia Narodowego gotów był otworzyć jedynie dla poszczególnych jednostek pochodzenia żydowskiego, które „życiem swym oraz stwierdzoną służbą dla Narodu Polskiego wykazały, ze są Polakami, należą tym samym do polskiej wspólnoty narodowej”8.

Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że rzeczywistość stosunków polsko-żydowskich mieściła się pomiędzy dwoma skrajnymi biegunami wyznaczanymi przez podejście do asymilacji i integracji państwowo-narodowej. W pierwszym wypadku chodziło o równe prawa dla Żydów jako Żydów; punkt ciężkości leżał w zapewnieniu narodowi żydowskiemu możliwości swobodnego, nieskrępowanego rozwoju — ekonomicznego, kulturalnego, religijnego, w respektowaniu równouprawnienia, gwarantowanego konstytucją i traktatem o ochronie mniejszości z 1919 roku. W drugim przeciwnie — o prawo do asymilacji, do bycia Polakiem. W obu chodziło w istocie o to samo: o kardynalne prawo człowieka do zachowania i swobodnego rozwoju swej narodowej i kulturowej identyfikacji. Przeciw barierom utrudniającym czy zgoła uniemożliwiającym asymilację występowali zarówno wychodźcy ze społeczności żydowskiej, którzy jako swą duchową ojczyznę wybrali polskość, jak też koła polskie, opowiadające się za otwartym kształtem narodowej wspólnoty. Była to walka nie między Polakami i Żydami, ale między nacjonalizmem i demokratyczną, liberalną ideą narodu. Toczyła się ona nie tylko w Polsce, tu jednak przybierała szczególnie dramatyczną postać.

Odpychanie czy wręcz odrzucanie przez zbiorowość polską asymilujących się Żydów miało — w przeciwieństwie do konfliktów i napięć między społecznościami polską i żydowską — podłoże niemal wyłącznie irracjonalne, choć czasem usiłowano dorabiać im pseudorozumowe uzasadnienia. Sterowały nimi głównie emocje, wyrosłe z poczucia zagrożenia, niepewności, słabości, zadawnionych fobii i przesądów. Charakterystyczne, że im słabsza, im bardziej niepewna była własna pozycja grupy społecznej, tym większą wykazywała ona skłonność do zwalczania Żydów, do antysemityzmu w obu wyróżnionych tu postaciach. Na ten aspekt antysemityzmu polskiego zwracał uwagę Ksawery Pruszyński, kiedy po śmierci Romana Dmowskiego, pisząc o nim w „Wiadomościach Literackich”, podkreślał fakt, iż urodził się na Kamionku.

Może kto powie, że w Żułowie geniusze także nie rodzili się kopami, ale to też nie będzie bardzo mądre; w takich samych Żułowach rozsianych od Połągi po limany tego morza, o którego istnieniu zapomnieliśmy dziś doszczętnie, rodziło się właśnie od paru wieków wszystko wspaniałe i butne, co tworzyło i niszczyło Polskę. Nawet rodziło się tylko tam (…). To nie syn ziemianina patrzył na pachciarzy, to syn robociarza patrzył na kupców. A wtedy inaczej się patrzy. I wreszcie, trzeba sobie odmalować tę ponurą, bogatą Warszawę, nie polską w swej większości, lecz rosyjsko-żydowską. To stwarza uraz. Trzeba pamiętać, że stały banie cerkiewne na Pałacu Staszica i na placu Saskim i że barysznie, oficery, sołdaty, „Rusek”, wszystko to niewoliło ludność moralnie. I wreszcie, trzeba pamiętać, że Żydzi to nie były nawet Nalewki w chałatach, ale litwacy, świeżo przybyli z Rosji, trwający w ghetcie albo ruszczejący. Tradycje polskie Warszawy siłą rzeczy musiały im być bez najmniejszej ich winy tak obce, jak obce są tradycje Azteków dla emigranta, który z Europy przybywa do Ameryki. (…) Za Rosjanami stał car, za Żydami pieniądz. Cóż mogło stać za Dmowskim w owej Warszawie sprzed laty zaledwie czterdziestu?9

Wzajemne relacje polsko-żydowskie, zaognione po dwudziestu latach Polski niepodległej, podczas ostatniej wojny poddane zostały próbie narzuconej przez nazizm. Polakom przypadła rola bezsilnego świadka zagłady współżyjącej z nią na jednej ziemi od wieków społeczności Żydów polskich. Rola wymuszona wprawdzie, przyjmowana jednak w ogromnej większości biernie i bez buntu, ci bowiem, których Niemcy w pierwszej kolejności skazali na śmierć, oddzieleni byli od pozostałych mieszkańców barierą obcości wyznaniowej i kulturowej, scementowaną uprzedzeniami i resentymentami. Co więcej, obcość ta rodziła czasem wśród Polaków reakcje prowadzące do niezrozumiałych, patologicznych wręcz zachowań. Na zadawnione stereotypy postrzegania Żydów nałożyła się różnica w położeniu Polaków i Żydów wyznaczona przez politykę okupanta.

Owa odmienność losów pozostawiła traumatyczne ślady w świadomości jednych i drugich. Żydzi ocaleni z Zagłady zachowali w swojej pamięci obojętność otoczenia, czasem pełną współczucia i żalu, ale często zaprawioną niechęcią czy poczuciem wyższości. Znamienne są pod tym względem niektóre relacje nadesłane w 1948 roku na konkurs zorganizowany przez „Czytelnika”. Oto co pisał dziewiętnastoletni rolnik z powiatu bielskiego o ukrywających się Żydach:

Żyd był niewybrednym. Jadał aby kartofla i kawałek chleba, siedział w wilgoci, w smrodzie, a za posłanie aby było z garść słomy, i więcej Żydek nie potrzebował, tylko gospodarza prosił, ażeby nikomu nie mówił, że on jeszcze żyje. Raz w późnej jesieni przyszedł do nas znajomy Żydek, ażeby dać mu podjeść. Tak już słońce zaszło, jak ten Żyd przyszedł, mówi: „Ny, Ploter — do mego ojca — ja żyję, a wisz, Ploter, że ty dobry człowiek, ty daj mnie trochu jeść. Jaki ja głodny, to ty nie masz pojęcia. Ja od rana siedzę w stogu siana na łące i nic nie jadł”. No i jakże nie dasz jeść Żydu, przecież to także człowiek, który nie ma chaty i tyle się tuła na łasce ludzkiej10.

Jest tu zawarte wszystko: i litość wobec cierpiącego człowieka, i poczucie obcości, i doza pogardy zmieszanej z poczuciem własnej wyższości. Mało zachowało się z tego czasu źródeł, które by w tak nieskażonej postaci przekazywały ów typ mentalności, spotykany przecież nie tylko na wsi.

Żydzi, którzy uszli Zagładzie, żyjąc w ukryciu lub na tzw. aryjskich papierach, zapamiętali swoją samotność, poniżenie, strach, odczuwany nie tylko przed Niemcami, lecz również, co gorsza, przed polskimi rodakami. Z kolei w pamięci Polaków, zdominowanej przez własną martyrologię i opór, nie było miejsca na tragedię żydostwa polskiego. Jeśli ją przywoływano, to najczęściej dla ukazania ogromu zbrodni niemieckich i — obronnie zazwyczaj — wskazania zasług Polaków w ratowaniu Żydów. Operując półprawdami, tworzono konstrukcję mającą zastąpić prawdę o rzeczywistości, której trudno było spojrzeć prosto w twarz. Rola biernych w swojej masie świadków eksterminacji narodu, z którym żyło się na jednej ziemi od setek lat, wywoływała wśród Polaków niepokój moralny, nie zawsze zresztą uświadamiany. Próbowano przeto ją negować lub przesłaniać, powołując się z jednej strony na udzielaną Żydom pomoc ze strony Polaków, z drugiej zaś sięgając do pokutującego w tradycji chrześcijańskiej, a później także wpisanego w tradycję skrajnego nacjonalizmu mitu Żydów jako nosicieli zła.

Koniec wojny otworzył nowe pole napięć. Historia raz jeszcze rozpisała Polakom i Żydom przeciwstawne role. Ustanawiana przez komunistów władza przez jednych upatrywana jako narzucona i wroga, drugim zdawała się rękojmią bezpieczeństwa i szansą równych praw. Powojenna teraźniejszość nałożona na przeszłość generowała zjawiska złowrogie dla polsko-żydowskiej koegzystencji.

Płonne okazały się nadzieje na odrodzenie społeczności żydowskiej w Polsce. Przy mniej lub bardziej otwartym poparciu władz i przy cichym aplauzie społeczeństwa znaczna część Żydów, którzy ocaleli w kraju, oraz tych, którzy repatriowali się z ZSRR, opuściła Polskę: w latach 1945—1948 w większości drogą nielegalną, acz tolerowaną, w latach 1949—1951 w zorganizowanych transportach do Izraela.

Pęd do emigrowania z Polski był tak silny, że liczyć się z nim musieli także komuniści żydowscy, którzy programowo opowiadali się za pozostaniem ludności żydowskiej i jej produktywizacją. Ich stosunek do emigracji był ambiwalentny, odzwierciedlał sytuację, wynikającą ze zderzenia różnych porządków ideologicznych i politycznych, wśród których na plan pierwszy wybijało się negatywne nastawienie do syjonizmu oraz zależność od polityki Stalina wobec kwestii palestyńskiej. W konsekwencji wahali się oni między przeciwstawianiem się emigracji a uleganiem panującym nastrojom. Jesienią 1945 roku na posiedzeniu frakcji PPR w CKŻP jeden z uczestników mówił:

Wszędzie wśród Żydów są obecnie tendencje emigracyjne. W Polsce obecnie są dla Żydów możliwości urządzenia się, antysemityzm w Polsce da się ukrócić. Objawy antysemityzmu były również i w ZSRR, lecz przy odpowiednich krokach władzy objawy te znikły. (…) W Palestynie gospodarzami są Arabowie. ZSRR chce pozyskać sobie świat arabski. Nasze stanowisko nie może być syjonistyczne. Należy Żydów nauczyć pracować tak, jak w ZSRR (…). Nasza orientacja powinna iść w kierunku jak najaktywniejszego udziału w życiu demokratycznej Polski.

Inni mówcy wszelako wskazywali, że dążenie do wyjazdu wynikało z trudności znalezienia przez Żydów miejsca w Polsce; podkreślali, że należy zapewnić swobodę emigrowania, stwierdzali, że Żydzi muszą mieć prawo zarówno do życia w Polsce, jak i wyjazdu z kraju. Michał Mirski oświadczył:

My zasadniczo nie jesteśmy zwolennikami Palestyny. Musimy jednak mieć stanowisko pozytywne do koncentracji narodowej. Żydzi chcą mieszkać zgrupowani i my musimy się z tym liczyć. (…) U syjonistów emigracja łączy się ze wzrostem nastrojów pogromowych. My nie z powodu antysemityzmu powinniśmy mieć pozytywny stosunek do Palestyny, ale dlatego, że dążymy do odrodzenia Żydów jako nacji11.

Podobnie niejednoznaczne było stanowisko kierownictwa PPR. W 1948 roku, po proklamowaniu państwa Izrael, Biuro Polityczne stwierdzało, że

wyjazd PPR-owców do Palestyny dla walki o państwo żydowskie i demokrację ludową nie stoi w sprzeczności z ideologicznymi zasadami członków naszej partii Wobec tego jednak, że w naszym kraju są wszystkie warunki dla całkowitego rozwiązania problemu żydowskiego, partia nie zaleca i nie organizuje wyjazdów, okazując jedynie indywidualne poparcie tym towarzyszom, którzy zdecydują się wyjechać12.

Nie dysponujemy dokładnymi statystykami powojennej emigracji Żydów, ale nawet niepełne dane pozwalają stwierdzić, że objęła ona więcej niż połowę uratowanych z Zagłady13. Do tych z górą 200 tysięcy, którzy wyjechali w latach 1945—1955, dodać należy wszystkich, którzy do Polski nie powrócili: z Zachodu — z własnego wyboru, z ZSRR — głównie wskutek niemożności. Według statystyk międzynarodowych, mniejszość żydowska w Polsce w 1948 roku liczyła 88 tysięcy osób, z czego znaczna część emigrowała w latach 1949—1951. W zorganizowanych transportach do Izraela wyjechało w tym czasie blisko 28 tysięcy14. Równolegle z emigracją następowało dławienie życia społeczności żydowskiej — narodowego, religijnego, społecznego. Konsekwentnie i skutecznie paraliżowane były działania i inicjatywy, które zmierzały do ocalenia choćby tej niewielkiej cząstki żydowskiej wspólnoty, jaka zachowała się na tej ziemi. Pozostawiono jedynie alibistyczne atrapy, całkowicie podporządkowane władzy państwa i partii.

Aliści po 1945 roku kwestia żydowska w Polsce w niewielkim tylko stopniu dotyczyła mniejszości wyznaniowej i kulturowej. Ta w zasadzie zniknęła z polskiego horyzontu już w pierwszym pięcioleciu. Pozostał natomiast żywy problem ludzi, komunistów i niekomunistów, Polaków pochodzenia żydowskiego i Żydów-Polaków, którzy oddalili się już od świata żydowskiego. Uwarunkowania polityczne problemu polsko-żydowskiego były bardzo powikłane i sięgały poza obszar Polski. Określone były przez rywalizację wielkich mocarstw, sprzężone ze zmienną polityką ZSRR, najpierw popierającą powstanie państwa Izrael, później zaś występującą przeciwko niemu.

Wpływ tej polityki na polskie władze, w pełni pod tym względem podporządkowane Moskwie, nie ulega wątpliwości. Jednak na pierwszym miejscu widziałabym syndrom, jaki powstał wskutek powiązania kwestii żydowskiej z narzuconym Polsce systemem władzy. W syndromie tym mieszały się w sposób zaiste surrealistyczny świat rzeczywisty i świat zmitologizowany, rozum i fobie, moralność polityczna i polityczny pragmatyzm, manipulacja i żywioł, przeszłość i teraźniejszość, nacjonalizm i komunizm. Składały się nań nastawienia funkcjonujące i w społeczeństwie, i w kręgach władzy, w elitach i w masach, wśród Polaków i wśród Żydów.

Rzeczywistość określały zwłaszcza (kilkakroć już w tych szkicach przywoływane) następujące zjawiska:

  1. Postrzeganie, szczególnie w pierwszym okresie, przez większość społeczeństwa władzy jako obcej, zagrażającej narodowej egzystencji, przede wszystkim w wymiarze duchowym, oraz wynikające z tego postrzegania reakcje obronne. Wśród tych reakcji istotną rolę odgrywało dążenie do „unarodowienia” narzuconego porządku, zwłaszcza kiedy okazał się trwały.
  2. Obecność w powstającym aparacie władzy — także w organach represji — osób wywodzących się ze środowiska żydowskiego, w tym przedwojennych komunistów bądź ludzi, którzy związali się ze ZPP czy też znaleźli się w szeregach wojska tworzonego w ZSRR po wyjściu armii gen Andersa.
    1. Stosowany dość szeroko przez Żydów lub ludzi pochodzenia żydowskiego proceder, tylko częściowo samorzutny, kamuflowania żydowskiego rodowodu przez zmianę nazwisk, czasami również imion, włącznie z imionami rodziców. Komuniści, świadomi ujemnego stosunku znacznej części społeczeństwa do władzy i Żydów, szermując obficie narodowymi hasłami i głosząc, iż odnowione państwo polskie będzie państwem narodowym, zmieniali Izaakowi imię na Jan, a Miriam na Maria. Kamuflaż ten miał służyć uwiarygodnieniu narodowego charakteru tworzonego porządku i zaprzeczyć mniej lub bardziej wulgarnie pojmowanemu mitowi o rządzącej żydokomunie. Zarazem władza, przekonana o słabym poparciu społecznym, poszukując zwolenników nowego ładu, w polityce kadrowej sięgała po ludzi pochodzenia żydowskiego. Od samego początku wokół tych spraw panowało szczególne zakłamanie. Był to jeden z wielu elementów kreowania fasady maskującej rzeczywistość, choć element wyjątkowo niszczący, zarówno dla społeczeństwa jako całości, jak dla ludzi, którym nakazano zacierać korzenie, wyrzekać się de facto dziedzictwa przodków i związków ze światem żydowskim, tak jakby związki te wykluczały przynależność do świata polskiego.
    2. Zacieranie zewnętrznych desygnatów pochodzenia żydowskiego nie było, rzecz jasna, wyłącznie dziełem komunistów. Nie było też, jak twierdzili czasem Żydzi, jedynie ukrywaniem swojej żydowskiej przynależności w obawie przed antysemityzmem polskiego otoczenia. Nierzadko było to naturalne zachowanie osób, które czując się Polakami i utraciwszy związki z wspólnotą żydowską, pragnęły uniknąć znaków w odbiorze społecznym czyniących z nich Żydów. Ta kategoria ludzi w większości przeżyła wojnę w Polsce, często na tzw. papierach aryjskich. Powrót do dawnych nazwisk byłby przez nich często odczuwany jako opcja na rzecz żydowskości, z którą już nie mieli bądź nie zamierzali mieć punktów stycznych. Ponieważ uważali się za Polaków, w przypominaniu przez innych żydowskiego pochodzenia nie bez racji upatrywali przejaw rasizmu, antysemityzmu lub nacjonalizmu.
  3. Wykorzystanie instrumentalne kwestii żydowskiej w walce politycznej toczonej na dwóch płaszczyznach: pomiędzy obozem rządzącym i wrogimi mu siłami oraz w obrębie tegoż obozu. Od pierwszej chwili ustanowienia przez komunistów władzy kwestia żydowska była bardzo istotnym składnikiem życia politycznego — jawnym lub podskórnym. Posiadającym realne odniesienia, jak i sprowadzającym się do świata bajecznego, gdzie Żyd występował jako złowroga postać, której strzec się należy dla zbawienia duszy. Owo zmitologizowane podejście charakteryzowało nie tylko prymitywne umysły i psychiki; w okruchach przeniknęło do zbiorowej mentalności jak kryształki lodu z bajki Andersena o królowej śniegu do serca Kaja. Wielu wykształconych ludzi podzielało, oczywiście w wersji wyrafinowanej, przekonanie o niebezpieczeństwach zagrażających polskiej tradycji, kulturze, wręcz polskiej duchowości ze strony Żydów. Zagrażających jakoby właśnie ze strony tych, którzy znajdowali się wewnątrz polskiej wspólnoty, Janów — nie Izaaków. A więc to Żydzi w polskim narodowym kostiumie, nie zaś Żydzi zamknięci w swej wyznaniowej i kulturowej wspólnocie, Żydzi extra muros byli postrzegani jako największe zagrożenie, stanowili obiekt nieufności, wrogości, agresji.

Do połowy lat pięćdziesiątych obecność kwestii żydowskiej w sferze polityki była w znacznej, choć dalece nie wyłącznej mierze pochodną dominującego konfliktu pomiędzy obozem rządzącym a społeczeństwem. To zastrzeżenie jest istotne, gdyż w obozie rządzącym, nawet na szczytach jego hierarchii byli ludzie niechętni komunistom o rodowodach żydowskich.

Analogicznie, w tej części społeczeństwa, która stawiała władzy opór, było wielu przeciwników obozu rządzącego całkowicie wolnych od antyżydowskiego kompleksu, immunizowanych na antysemityzm pod każdą postacią i w każdej masce. Jednak wśród większości społeczeństwa upowszechniona była klisza: władza-Żydzi, tak jak w kręgach władzy panowało przekonanie scalające antysemityzm z opozycyjnością. Edward Ochab, przemawiając na krajowej naradzie żydowskich działaczy PPR w październiku 1945 roku, powie:

PSL dąży do skupienia wokół siebie elementów reakcyjnych, operując argumentem katolicyzmu (…). Partia nie doceniła dotychczas niebezpieczeństwa antysemityzmu i dopiero ostatnio uświadomiono sobie powagę tej sprawy. Zagadnienie walki z antysemityzmem jest problemem związanym z ogólnym procesem walki o utrwalenie zdobyczy demokracji polskiej15.

Podobna sytuacja powodowała nadzwyczajne uwrażliwienie na zagadnienie żydowskie. Dla przeciwników nowego porządku sprzężenie Żydzi—władza wzmacniało poczucie obcości, zarówno wobec Żydów, jak wobec władzy, stanowiąc dowód jej antynarodowego oblicza. Było to sprzężenie tak głęboko utrwalone w zbiorowej psychice i tak bardzo społecznie nośne, że przeżyło upadek komunizmu; jak w soczewce skupiły się tu zastarzałe resentymenty i nowe trwogi, nowe biedy, nowe frustracje rodzące agresję, tradycyjnie znajdującą ujście w atakowaniu Żydów — prawdziwych lub wyimaginowanych.

Implikacje tego stanu rzeczy były dla komunistów bardziej złożone, toteż ich działania cechowała wielotorowość i niejednoznaczność, wynikająca w niemałym stopniu ze zderzenia się dwóch porządków ideologicznych genetycznie antagonistycznych: komunistycznego i nacjonalistycznego. Zgodnie z doktrynalnymi przesłankami obóz rządzący głosił walkę z antysemityzmem, posługując się często tym zarzutem dla dyskredytowania przeciwników, zwłaszcza w oczach opinii światowej. Atoli jednocześnie pragmatycznie przyjmowano niejako antysemicką optykę, choćby stosując wspomniany zabieg kamuflażu czy, już w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, wprowadzając swego rodzaju numerus clausus w niektórych ogniwach władzy. Wytwarzał się ów patologiczny klimat, w którym sprawa związków — przeszłych lub obecnych, rodzinnych choćby — z najszerzej pojętym światem żydowskim stawała się wstydliwa, drażliwa, czasem wręcz zdrożna. Klimat zatruty tym bardziej, że świadomość przemilczanej „żydowskości” pozostawała wszechobecna i wśród komunistów, i wśród ich przeciwników, i wśród Polaków, i wśród Żydów, tyle że nie wolno było głośno o tym mówić.

Przypomnę burzę, jaka się rozpętała na VII Plenum KC PZPR w lipcu 1956 roku wokół referatu Zenona Nowaka, który zaczął wyliczać towarzyszy pochodzenia żydowskiego w GZP, Prokuraturze Wojskowej, w MSZ, PKPG czy zlikwidowanym już MBP16. Wystąpienie Nowaka było niejako zapowiedzią Marca 1968 roku, ostra reakcja, z jaką się spotkało, miała wszelkie podstawy, tyle tylko, że to nie Nowak wymyślił problem „nadmiaru” Żydów w wymienionych instytucjach; znacznie wcześniej zajmowały się tym po cichu odpowiednie wydziały kadr, co wiązało się bezpośrednio z dyrektywami płynącymi z Moskwy. Nowak jedynie, z własnej inicjatywy czy działając zgodnie z ukartowanym planem, publicznie wyciągnął tę kartę, aby użyć jej w grze politycznej.

Przeto z punktu widzenia władzy w pierwszym powojennym dziesięcioleciu „bycie Żydem” — cokolwiek miało to oznaczać w wypadku konkretnego człowieka — stanowiło kwalifikację obosieczną, jednocześnie dodatnią i ujemną. Ujemną z uwagi na wskazane nastawienie społeczeństwa, z którym nie można było się nie liczyć. Ujemną, zwłaszcza gdy chodziło o eksponowane stanowiska lub osoby wyróżniające się wyglądem, akcentem, sposobem zachowania. Wiele jest relacji wskazujących, że czynniki te uwzględniano przy decyzjach personalnych, także wówczas, gdy osoba podejmująca decyzję sama była żydowskiego pochodzenia.

Jakub Berman „jako Żyd” — jak o sobie powie w rozmowie z Teresą Torańską — był skazany, również we własnej ocenie, na rolę jedynie szarej eminencji. Inaczej niż to było w Czechosłowacji czy na Węgrzech, polski Nr 1 musiał mieć aryjskich przodków. Ujemną wreszcie, gdy najpierw Stalin, a potem jego sukcesorzy zaczęli prowadzić antyizraelską politykę i eliminować Żydów zwłaszcza z wojska czy służby zagranicznej. Emitowany z Kremla antysemityzm ujawnił się zresztą bardzo wcześnie, między innymi w związku z procesami przywódców komunistycznych w Czechosłowacji, w Rumunii, na Węgrzech. Wraz z procesem Rudolfa Slanskiego świat zachodni, szczególnie koła żydowskie, począł sobie uświadamiać, choć powoli i z oporami, że „w krajach satelickich Europy Środkowej, jak i w samej Rosji Sowieckiej, Żydzi są znów traktowani jako członkowie podejrzanej mniejszości, prześladuje się ich, używając jako kozłów ofiarnych dla ukrycia zbrodni i niepowodzeń zdyskredytowanego reżimu”17.

Paradoksalnie wszelako ta niechęć tak dużej części polskiego społeczeństwa do Żydów była zarazem jednym z ważniejszych elementów dodatniej kwalifikacji bycia Żydem z punktu widzenia władzy. Bariera uprzedzeń, postrzegana przez Polaków i przez Żydów, czyniła z tych ostatnich dogodny instrument polityki prowadzonej przez Stalina. Posługiwał się on też tym instrumentem najzupełniej świadomie, doceniając możliwości wykorzystywania napięć istniejących między Polakami i Żydami przeciwko jednym i drugim. Podzielam zdanie wyrażone przed kilkoma laty w eseju Żydzi a komunizm, gdzie autor, kryjący się za pseudonimem Abel Kainer, pisał:

Trzeba wyjaśnić raczej, dlaczego zatrudniano w nim [aparacie przemocy — K.K.] Żydów czy Polaków żydowskiego pochodzenia, niż poszukiwać dowodów na rzecz tego, że to Żydzi zorganizowali tak straszny terror. Naturalna odpowiedź jest taka: w newralgicznym punkcie systemu, w policji politycznej, potrzebni byli najbardziej zaufani ludzie, a więc najchętniej przedwojenni komuniści, wśród których było wielu Żydów i ludzi pochodzenia żydowskiego. Ale to nie wszystko. Ponieważ starych, zaufanych towarzyszy było jednak nie tak wielu, dobrym okazywał się każdy, po kim można się było spodziewać stuprocentowej lojalności. A więc ktoś możliwie osamotniony, bez zaplecza rodzinnego i sąsiedzkiego. Ktoś, kogo pociąga socjalizm, kto zechce uczynić partię swym kręgiem odniesienia18.

Wraz z rozrastaniem się totalitarnego systemu, w miarę postępującego spętania społeczeństwa polityczny kontekst sprawy żydowskiej przesunął się z układu władza komunistów—społeczeństwo do jedynego w owym czasie podmiotu w sferze polityki — państwa-partii. Żydzi stawali się istotnym elementem wygrywanym w wewnątrzpartyjnych walkach. Więcej, tzw. kwestia żydowska, a w istocie antysemickie tendencje były w niemałym stopniu produktem tych walk. Ujawniało się to najbardziej wyraźnie w momentach krytycznych — w 1956 i 1968 roku; za każdym razem w sposób nieco odmienny.

W latach 1956 i 1968 antysemickie impulsy, płynące z wyraźnie określonych kręgów władzy, pojawiły się w warunkach rosnącej aktywności społeczeństwa, nigdy ostatecznie nieujarzmionego. W dość regularnych odstępach czasu, co 10—12 lat, dochodziło do zrywów, które mogły zagrozić egzystencji systemu totalnej władzy. Każde kolejne pokolenie, wchodząc w życie publiczne, dawało wyraz swego wobec władzy sprzeciwu, w którym splatały się ze sobą rodzące go motywy narodowe, społeczne i ekonomiczne. Niewygasły opór przeciw opresywnemu porządkowi wybuchał periodycznie masowymi wystąpieniami. Ale we wszystkich tych buntach, rewoltach — powstaniach, jak twierdzą niektórzy historycy — w czerwcu 1956 roku w Poznaniu, w październiku tegoż roku w całej Polsce, w 1968, 1970 na Wybrzeżu, w 1976, w 1980 nie pojawiały się, poza sporadycznymi wypadkami, oddolnie generowane hasła wyrażające zbitkę „Żydzi — władza”. Można je było spotkać w zawoalowanej postaci w partyjnych gazetach, ale nie na transparentach, w dokumentach strajkowych czy w rezolucjach studenckich.

Nie znaczy to, że cudownym sposobem w ciągu dziesięciu lat, jakie dzieliły Czerwiec czy Październik 1956 od pogromu w Kielcach, nastąpiła radykalna przebudowa świadomości Polaków. W 1956 roku na fali odwilży ożywały antyżydowskie zachowania, na Dolnym Śląsku, gdzie w 1956 osiedlono większą liczbę Żydów repatriowanych z ZSRR, przybierając postać czynnych wystąpień. W „Tygodniku Powszechnym”, w „Po Prostu”, w „Nowej Kulturze” i innych tygodnikach społeczno-kulturalnych ukazały się artykuły z wielkim niepokojem podejmujące temat polskiego antysemityzmu.

Głos w tej sprawie zabierali wówczas m.in. Leszek Kołakowski19 i Jerzy Turowicz20. Maria Czapska w „Kulturze” pisała: „Odwet za kłamstwo i nieprawość ostatnich lat Polski Ludowej zagraża dziś znowu Żydom, odwiecznemu kozłowi ofiarnemu, odwiecznemu wśród narodów tułaczowi”. Pytała, nawiązując do artykułu Turowicza, wedle niej, nazbyt powściągliwego: „Czy czas jeszcze zapobiec nowej hańbie i czy Kościół katolicki w kraju, silniejszy i żywotniejszy niż kiedykolwiek, podejmie świadomie walkę z rosnącym antysemityzmem w poczuciu swojej chrześcijańskiej odpowiedzialności?”21. Jerzy Giedroyc zainicjował wówczas w „Kulturze” ankietę o polskim antysemityzmie, której wyniki dawały wiele do myślenia. Omawiając je w imieniu redakcji, Konstanty Jeleński stwierdzał:

Na dwadzieścia cztery listy od czytelników na emigracji cztery listy przyznają, że antysemityzm polski jest zjawiskiem groźnym, niemal patologicznym. Niełatwo jest Polakowi, chętnie idealizującemu swój naród, zdobyć się w stosunku do niego na tak ostrą krytykę. Czternastu czytelników emigracyjnych stawia sprawę (w różnych wariantach) dość charakterystycznie: polski antysemityzm nie istnieje — twierdzą oni. Niestety, ci sami czytelnicy są skłonni w stosunkach polsko-żydowskich przypisywać wszystkie niemal winy Żydom, co w praktyce pokrywa się z antysemityzmem. Jeden tylko list potępia polski antysemityzm, traktując go jako zjawisko fragmentaryczne, z którego nie wolno wyciągać wniosków dotyczących całego narodu. (…) Brak odpowiedzi od osób zapytanych, mniejszość ostro krytykująca własny naród, negacja istnienia antysemityzmu przez większość: czyżby miał rację Rafał Malczewski, twierdząc, ze polski antysemityzm jest zbiorową psychozą? Nie inaczej przejawiają się odruchy chorych w stosunku do psychozy indywidualnej: ucieczka od problemu, zapamiętała negacja samego faktu psychozy, samookrucieństwo z chwilą jej rozpoznania22.

Dziś nie uda się w sposób w przybliżeniu choćby odpowiadający rygorom naukowym ustalić, jak kształtował się stosunek społeczeństwa do Żydów czy Polaków pochodzenia żydowskiego w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jaki był rozkład środowiskowy i pokoleniowy postaw indyferencji, wrogości, sympatii, jak pojęcie Żyda funkcjonowało w społecznej świadomości, czy następowały tu jakieś istotne zmiany. Trudno też oddzielić postawy i reakcje spontaniczne od tego, co było spowodowane czy wręcz sprowokowane celowym działaniem. To, co bezsprzecznie można stwierdzić na ten temat, sprowadza się w gruncie rzeczy do dwóch oczywistych konstatacji: po pierwsze, w społeczeństwie były wciąż niemałe pokłady niechęci, uprzedzeń, wrogości, jeśli nie czynnej, to potencjalnej, drzemiącej, gotowej ujawnić się w sprzyjającej sytuacji; po wtóre, w kręgach władzy istniała świadomość niechętnych Żydom nastawień. Odpowiadając Nowakowi na VII Plenum, Józef Cyrankiewicz trzeźwo stwierdził, ton tej wypowiedzi

nadał jej [tj. sprawie] inne wymiary, a te inne wymiary mogą grozić przeobrażeniem ich [!] w inną jakość, zwłaszcza poza tą salą. (…) A w Polsce jak węże antysemityzmu z tej puszki Pandory powypuszczać, to jak one się rozlecą, to nie jest tak łatwo je z powrotem do tej skrzyni zamknąć23.

Takie było tło roli, jaką problem żydowski odegrać miał w teatrze politycznym 1956 roku. Kryzys władzy, narastający po śmierci Stalina, a spotęgowany po XX Zjeździe KPZR, sprawił, że partia komunistyczna musiała szukać nowych instrumentów rządzenia. Najogólniej mówiąc, w PZPR starły się trzy, mniej lub bardziej wykrystalizowane, koncepcje. Pierwsza — nazwijmy ją konserwatywną — zmierzała do przezwyciężenia „błędów i wypaczeń minionego okresu” przy jednoczesnym zachowaniu doktrynalnych zasad komunizmu, może zliberalizowanych i dostosowanych do istniejących realiów; druga — związana z nazwiskami młodych sekretarzy KC: Władysława Matwina, Jerzego Morawskiego, Jerzego Albrechta — głosiła potrzebę demokratyzacji i stworzenia socjalizmu, „który da się lubić” — to zdanie poznańskiego robotnika często przytaczane przez Matwina; trzecia natomiast, najściślej związana z radzieckim suwerenem, zakładała zdławienie kryzysu przy użyciu siły sprzęgniętej z demagogią populistyczną i kryptoantysemicką, dla otumanienia społeczeństwa wykorzystującą m.in. wypróbowaną metodę kozłów ofiarnych.

Zbitka „zbrodnie stalinizmu — Żydzi” miała skierować emocje społeczne w łożysko antysemickie, wypierając powojenną kliszę „Żydzi — władza”. Stalinizm w Polsce miał fundamentalną skazę: choć usiłował przywdziewać narodowe szaty, nie był postrzegany jako narodowy. Koteria, o której mowa, dążyła do tego, by zachowując niezmieniony totalitarny kształt systemu i niesuwerenność Polski, skazę tę uleczyć, aktywizując te pokłady społecznej świadomości, które jeszcze przed wojną stanowiły podstawę działania ruchów skrajnie nacjonalistycznych i totalitarnych, i odwołując się do istniejącej w społeczeństwie tendencji „unarodowienia” władzy komunistów.

Bolesław Piasecki, który poparł gorąco grupę w kierownictwie PZPR reprezentującą te tendencje, uczynił to zapewne nie tylko z powodu „kontraktu”, jaki w 1944 roku, w więziennej celi, zawarł z gen. NKWD Iwanem Sierowem. Wysuwane propozycje częściowego eliminowania osób pochodzenia żydowskiego ze stanowisk służyły uwierzytelnieniu polskonarodowego charakteru władzy, odwracając jednocześnie uwagę od istotnych problemów wewnętrznych. Na horyzoncie rysował się alians totalitarnego komunizmu i ONR-owskiego nacjonalizmu.

Tak oto kwestia żydowska, w pewnej mierze zmistyfikowana, w znacznym stopniu sztucznie wykreowana, stała się spektakularnym narzędziem walki zwalczających się odłamów partyjnych.

W starciu tym zwolennicy rzeczywistej demokratyzacji, ale i część konserwatystów, zwani potocznie puławianami, występowali przeciw natolińczykom. Pierwsi bez wątpienia mieli sytuację korzystniejszą, nie tylko dlatego, że posiadali za sobą środki masowego przekazu (którymi zresztą wówczas kierowali) i popierani byli przez większość partyjnych intelektualistów, studentów, robotników i niemałą część aparatu partyjnego. Działanie ich było ułatwione, albowiem w ówczesnej sytuacji nie było trudno piętnować przeciwników jako antysemitów, jawne zaś głoszenie, że za zbrodnie stalinizmu odpowiadają Żydzi bądź że „zbyt wiele jest towarzyszy żydowskiego pochodzenia” we władzy, było jeszcze wtedy niedopuszczalne. Pozostawała kawiarnia, plotka puszczana celowo w obieg. Polska huczała od opowieści czy to piętnujących czyjś antysemityzm, czy też odwrotnie, wytykających komuś żydowskich przodków lub dawniej noszone nazwisko.

Trudno stwierdzić, w jakim stopniu posługiwanie się zakamuflowanym antysemityzmem przez jedną z partyjnych koterii było tylko cyniczną manipulacją, w jakim zaś znajdowały tu wyraz mentalność i poglądy tego nurtu w PZPR, który niebawem miał znaleźć swego przywódcę w osobie Mieczysława Moczara. Nie wiemy też, jaką rolę w tej kampanii odegrały czynniki radzieckie. Konstanty Jeleński w cytowanym artykule pisał wówczas, że antysemityzm polski przejawia się na dwóch płaszczyznach.

Jedną z tych płaszczyzn jest mroczne podłoże narodowej, ludowej podświadomości (…). Drugą płaszczyzną jest nacisk sowiecki, sowieckie wpływy, działalność sowieckich agentów i stalinowców polskich. Antysemityzm w ZSRR przybiera przeraźliwe rozmiary. (…) W chwili gdy Polska, poprzez jedność całego społeczeństwa i rozwagę politycznego kierownictwa, uniezależnia się stopniowo od Związku Sowieckiego, (…) smutny jest fakt, że istnienie związku pomiędzy antysemityzmem i wpływami sowieckimi w Polsce nie przeniknęło jeszcze dostatecznie do świadomości narodu. Natolińska Targowica wysuwała i wysuwa antysemityzm niemal jako jedno z głównych swych haseł. (…) Skądinąd oczywisty jest wielki wkład pisarzy i publicystów pochodzenia żydowskiego do zburzenia totalnego kłamstwa stalinizmu, do liberalizacji i demokratyzacji polskiego życia. Niestety, nawet przyznając, że tak jest, Polacy nadal operują pojęciami, na których znać pozostałości oenerowskiego mitu o „żydokomunie”24.

W 1956 roku antysemickie nastawienia w establishmencie partyjno-państwowym nie zostały dopuszczone szerzej do głosu. Nie pozostały wszelako bez następstw. Z Polski odpłynęła kolejna fala żydowskiej emigracji — wyjechało około 40 tysięcy ludzi, z czego połowę stanowili Żydzi repatriowani świeżo z ZSRR, na mocy umowy zawartej w 1957 roku. Emigrowała wówczas duża część żydowskiej ludności z Dolnego Śląska. Wyjechało też wielu komunistów. Opuszczali kraj ludzie, którzy definitywnie zwątpili w szansę normalnej w nim egzystencji — czy to jako Żydów, czy jako Polaków pochodzenia żydowskiego — bez narażania się na antysemityzm otoczenia. Zawiodła ich ta władza, ta partia, z którą — świadomi obecności antysemityzmu w społeczeństwie — wiązali swoje nadzieje i swoje szanse życiowe. Wezbrana fala antysemityzmu w partii okazała się dla wielu ostatnią granicą. W Polsce po 1957 roku pozostało zapewne 25—30 tysięcy Żydów. Wszystko zresztą zależy od tego, jakie się chce stosować kryteria.

Tendencje w roku 1956 powstrzymane, ale nie unicestwione, po dwunastu latach ujawniły się w pełnej grozie.

Owe dwanaście lat między Październikiem a Marcem kojarzy się najczęściej z naszą małą stabilizacją. Okres ten wszelako dzieli się wyraźnie na dwie fazy. W fazie pierwszej popaździernikowej ekipie Gomułki udało się skutecznie opanować kryzys. Aspiracje społeczne zostały zablokowane na poziomie niezagrażającym rozpadem systemu i naruszeniem totalnej władzy komunistów. Jednocześnie nastąpiło powszechnie odczuwalne złagodzenie rygorów krępujących życie milionów ludzi. Kościół, środowiska twórcze, nauka, chłopi uzyskali niewielką, ale w porównaniu z poprzednimi latami znaczącą przestrzeń swobody. Nastąpiła wyraźna poprawa materialnych warunków egzystencji. Wielki Strach minionej dekady ustąpił małym trwogom, łatwiejszym do znoszenia, choć nie mniej duchowo niszczącym, prowadzącym do konformizmu moralnego i upowszechnienia postaw skrajnie oportunistycznych. Lecz już na początku lat sześćdziesiątych okazało się, że mała stabilizacja nie będzie, jak pisał Kazimierz Wierzyński w Czarnym Polonezie, wielką kapitulacją czy nawet wielką rezygnacją. Mylił się poeta, kiedy kreślił beznadziejny obraz Polski:

Wszystko się jakoś zabliźni
W naszej pijanej ojczyźnie,
Na ranach pajęczyna
W dziurawych ścianach mech…

Prawda, we wczesnych latach sześćdziesiątych niezadowoleniu społeczeństwa daleko było jeszcze do krytycznego punktu, poza którym wystarczy byle impuls, aby spowodować eksplozję. Jednak już w 1961 roku Władysław Bieńkowski w analizie przesłanej Gomułce przestrzegał:

Najbardziej uderzające jest stałe od kilku lat pogarszanie się „atmosfery społecznej”, tzw. nastrojów wśród szerokich mas społeczeństwa, które to nastroje w ostatnim roku przybierają charakter manifestacji zniechęcenia czy wręcz rozdrażnienia. W szerokiej świadomości społecznej narasta to, co najtrafniej można nazwać kryzysem zaufania do władzy25.

Powoli, w miarę jak słabła pamięć o okresie szczytowego stalinizmu i dojrzewało nowe pokolenie, niemające za sobą doświadczenia pierwszej powojennej dekady, zaczynało dochodzić do głosu niezadowolenie, które rosło wraz z coraz dotkliwiej odczuwanym niezaspokojeniem podstawowych potrzeb — ekonomicznych i psychologicznych. Pogłębiało się rozczarowanie — nadzieje Października pozostały niespełnione. Rysował się kolejny kryzys systemu, tym razem sprzężony w kontekście międzynarodowym z narastaniem procesów demokratyzacyjnych w Czechosłowacji. Szczególne napięcia ujawniły się wśród związanej z partyjno-rządowymi układami inteligencji, która tak wielką rolę odegrała w 1956 roku. Potęgował się ferment ideologiczny, wielu intelektualistów występowało z partii, innych usuwano, zarzucając im „rewizjonizm”. Kształtowały się wzajem ze sobą walczące obozy, których korzenie tkwiły w podziałach powstałych w 1956 roku. Polem ścierania się rozmaitych nurtów i grup była m.in. tradycja narodowa i narodowe wartości, szerzej zaś — pojmowanie polskości, jej forma. Nie było to pole ad hoc wymyślone ani nowe. Zmagania się z polskim kształtem stanowią istotną cząstkę naszej narodowej kultury, zawieszonej pomiędzy Henrykiem Sienkiewiczem i Witoldem Gombrowiczem26. Na tym właśnie polu w dużej części miał rozegrać się scenariusz Marca 1968 roku.

Scenariusz? To słowo sugeruje działanie przygotowane, zamierzone w określonym celu, noszące cechy prowokacji. Istotnie, obecności także i takiego działania w przebiegu wydarzeń roku 1968 można się dopatrzyć, choć dowieść tego źródłowo wciąż nie sposób27. Był to scenariusz z pozoru prosty, by nie rzec prymitywny, powielający wzory dobrze znane z przeszłości, także przedwojennej. W bardzo podobny sposób działało Stronnictwo Narodowe, kiedy w początku lat trzydziestych, przypuszczając frontalny atak na obóz rządowy, „posłużyło się momentem żydowskim jako jednym z najsilniejszych atutów bojowych i propagandowych”. Przy akompaniamencie wrzawy prasowej, przemówień sejmowych, ekscesów ulicznych i burd na uniwersytetach imputowano rządowi filosemityzm, chcąc, jak pisał autor kroniki żydowskiej w „Sprawach Narodowościowych”, „wyzyskać antysemickie nastroje pewnych sfer ludności w walce przeciw obozowi majowemu”28.

Sygnałem stał się artykuł prof. Romana Rybarskiego Polityka żydowska, zamieszczony w „Gazecie Warszawskiej”, w którym autor stwierdzał, iż Żydzi „są dzisiaj główną podporą sanacji, począwszy od żydowskich sfer intelektualnych, a skończywszy na cadykach z miasteczek prowincjonalnych”29. W 1968 roku nie można było, oczywiście, otwarcie szermować antysemickimi sloganami, ale istota socjotechnicznej manipulacji pozostała niezmieniona. Ktokolwiek ją przygotowywał i nią kierował, posłużył się treściami po części autentycznymi, sięgnął do gorącej materii wartości narodowych, deprecjonowanych przez komunistów, operował emocjami, obsesjami i uprzedzeniami, wykorzystywał mity zakorzenione w polskiej świadomości, umiejętnie mieszał półprawdy i fałsze, tworzył zdeformowane konteksty, odwoływał się do narodowych uczuć i antyżydowskich resentymentów, ale nie pomijał też bardzo konkretnych interesów silnych grup nacisku w ramach establishmentu.

Atoli w 1968 roku nie chodziło jedynie o walkę między dwoma konkurującymi ze sobą obozami politycznymi ani o ustrojową formę polskiego życia. Analogicznie jak w roku 1956 partia komunistyczna stanęła wobec problemu utrzymania systemu, z wszystkimi jego podstawowymi elementami. Jak wiadomo, nie był to tylko problem wewnętrzny, ale w warunkach braku rzeczywistej suwerenności przedmiot uwagi i bezpośrednich ingerencji radzieckiego suwerena. W Marcu 1968 roku trzeba przeto widzieć nie tyle rezultat koteryjnych rozrywek o miejsce na górze, ile następstwo narastającego kryzysu systemu, którego mechanizmy regulacyjne, zapewniające minimum wewnętrznej równowagi niezbędnej do przetrwania, zostały poważnie osłabione. Była to pragmatyczna reakcja na zachodzące w społeczeństwie zjawiska, które mogły zagrażać istniejącemu porządkowi.

Skostniała ekipa Gomułki była wobec nich bezradna, niezdolna do działania, które by wyszło naprzeciw aspiracjom społeczeństwa bądź skutecznie je zdławiło. Świadomość narastających zagrożeń miały wszystkie ścierające się partyjne kabały — aby użyć tego staropolskiego określenia — wyciągały natomiast z tego faktu odmienne konkluzje. Gomułka, który już w październiku 1956 roku był przerażony grożącą wymknięciem się spod kontroli państwa-partii aktywnością społeczną, w latach poprzedzających Marzec obawiał się, iż niezadowolenie spowodowane pogarszającymi się warunkami życia, brakiem perspektyw, w połączeniu z fermentem w elitach umysłowych, może przekształcić się w „kontrrewolucyjny” w jego pojęciu wybuch, prowadzący do nieobliczalnych skutków.

Gomułka nie miał pod tym względem złudzeń podobnych tym, jakie żywili partyjni „liberałowie” i „demokraci”; jego instynkt polityczny oraz wyczucie polskiego społeczeństwa podpowiadały mu, że dopuszczenie do głosu pragnień Polaków uruchomi lawinową reakcję, stwarzając śmiertelne niebezpieczeństwo dla systemu i — w co święcie wierzył — dla Polski. Dlatego był gotów użyć drastycznych środków dla stłumienia wszelkich zalążków „buntu”, czy to był kolportaż „Kultury”, czy list 34, list do partii Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, Ruch. Szczególnie gorliwie zwalczane były środowiska i działania pozostające jeszcze, w części przynajmniej, w ramach systemu i odwołujące się do marksizmu i socjalistycznej ideologii. Te bowiem tylko w owym czasie liczyły się na otwartej scenie politycznej. Na posiedzeniu Biura Politycznego 8 IV 1968 roku Cyrankiewicz powie:

Ponad wszystko powinniśmy sobie zdawać sprawę już w grudniu, po rozpoczęciu się wydarzeń w Czechosłowacji, że odbiją się one echem na gruncie przygotowanym przez Kołakowskiego i Brusa. W gruncie rzeczy nam w marcu groził wybuch kontrrewolucji, groziła krew i trzeba by było ciężko płacić30.

Zenon Kliszko zaś 19 XII 1970 roku stwierdzi, że „obecnie sytuacja potoczy się inaczej niż w 1956 roku, gdyż dziś AK-owcy są dobrze przygotowani. Staniemy w obliczu sytuacji, że trzeba będzie wezwać na pomoc armię radziecką”31.

Z perspektywy patrząc, partyjne koterie, które ujawniły się w przededniu Marca (ich układ jest zresztą bardzo niejasny, podział na „partyzantów” Moczara i „gomułkowców” zdaje się wielce uproszczony), jawią się jako owe dwa fortepiany, o których mówił Ochab w rozmowie z Torańską. Pierwszych sekretarzy w „krajach garnizonowych” — tak to określił — którzy stają okoniem lub (dodajmy) są nie dość skuteczni, szachuje się grą „na drugim fortepianie. Żeby nastraszyć, żeby mieć te inne alternatywy. Normalnie przecież w takiej sytuacji ten l sekretarz musi się zacząć bronić (…)”32. Dla przenikliwych obserwatorów zresztą już w 1968 roku było oczywiste, że niezależnie od tego, na jakim fortepianie odegrana, melodia — pomijając wariacje — pozostanie w istocie ta sama. Nie potrafimy dziś rozszyfrować roli Moskwy w prehistorii i historii Marca, choć wiele wskazuje na to, że antysemicki nurt tych wydarzeń miał także (jeżeli nie przede wszystkim) swe inspiracje w ZSRR.

Odwoływanie się do antyżydowskich fobii było wielokrotnie wypróbowaną w tym kraju metodą reagowania na zagrożenie, a przecież wielka rewolta drugiej połowy lat sześćdziesiątych, która objęła cały nasz krąg cywilizacyjny, nie zatrzymała się na Łabie ani nawet na Bugu. W Związku Radzieckim pojawił się zalążek niezależnej opinii publicznej, nasiliły się narodowe aspiracje w republikach. W państwach-protektoratach narastały tendencje do zasadniczej reformy. W obrazie Marca nie docenia się zazwyczaj jego powinowactwa z okresem bierutowskim; stalinowskie treści zostały niejako przesłonięte przez nacjonalizm i antysemityzm. A przecież także ów nacjonalizm i antysemityzm w wydaniu marcowym bardziej przypominał stalinowskie niż ONR-owskie wzory. Ukazał to dobitnie Michał Głowiński w studium o propagandzie marcowej i kreowaniu figury wroga33. W Polsce, gdzie antysemityzm czasu Stalina i Nikity Chruszczowa wystąpił w postaci rozrzedzonej, blokowany zapewne przez polskie kierownictwo, punktem odniesienia stały się doświadczenia przedwojenne. Wydaje się wszelako, nie umniejszając „zasług” Piaseckiego i znaczenia rodzimych antysemitów, że antyżydowska operacja 1967—1968 zakorzeniona była w niemałym stopniu w tradycji rosyjsko-radzieckiej oraz stanowiła odbicie antyżydowskich poczynań, jakie miały w tym czasie miejsce w ZSRR.

Wzmagającej się fali społecznego niepokoju w Polsce władza nie mogła przeciwstawić realnego programu poprawy warunków życia — zostawała zatem przemoc i demagogia. Odwołano się też do nich w 1968 i w 1970 roku — w obu fazach opanowywania kryzysu schyłku lat sześćdziesiątych. W marcu 1968 roku nie doszło wprawdzie do przelewu krwi, ale brutalna demonstracja siły w dniu 8 marca na Uniwersytecie Warszawskim oraz późniejsze działania MO i SB przy akompaniamencie zmasowanego ataku propagandowego prowadziły do uaktywnienia strachu zakodowanego w świadomości społecznej. Zważmy, że reakcja na rosnącą temperaturę nastrojów nastąpiła wtedy, kiedy nie sięgnęła ona jeszcze granicy wybuchu, a środowiska inteligencji związanej z establishmentem były ideologicznie i politycznie podzielone.

Ponadto, wskutek prowadzonej przez Gomułkę polityki odsuwania rewizjonistów, reprezentujących w partii orientację demokratyczną, najmocniejszą pozycję w układach władzy różnych szczebli tym razem miała, odmiennie niż przed dwunastu laty, grupa skrajnie antydemokratyczna i antyliberalna. Grupa ta, szermując obficie hasłami narodowymi i populistycznymi, odwoływała się do urazów i emocji zakorzenionych w świadomości społecznej, aktywizując umiejętnie irracjonalne pokłady indywidualnej i zbiorowej psychiki. Ów kierunek wyrażał po części mentalność i aspiracje komunistów nowej generacji, arywistycznych czterdziestolatków, ukształtowanych już w warunkach powojennych, rwących się do zajęcia miejsca w życiu publicznym. Normalny w zdrowym systemie proces częściowej wymiany pokoleń, w ówczesnej polskiej rzeczywistości przybierał wynaturzoną postać rozprawy z „nihilistami narodowymi, kosmopolitami, zamaskowanymi syjonistami, feudałami w nauce” itd.

Powróćmy do słowa „scenariusz”. Niewykluczone, że rodził się on żywiołowo, jako wynik napiętej sytuacji społecznej. Doprawdy, w atmosferze podniecenia, panującej pod koniec 1967 roku w kołach intelektualnych i politycznych Warszawy, wśród części młodzieży akademickiej, nie trzeba było makiawelicznych zamysłów, aby widownia Teatru Narodowego reagowała szczególnie żywo na Mickiewiczowskie Dziady, władze zaś, zaniepokojone tym, najpierw ograniczyły liczbę spektakli, następnie zaś zakazały wystawiania sztuki. Obie reakcje były zgodne z wzorami zachowań każdej ze stron. Podobnie dalsze wypadki: pochód młodzieży pod pomnik Mickiewicza, zbieranie podpisów pod petycją do Sejmu, zebranie w Związku Literatów, ale i represje wobec aktywistów studenckich mieściły się w naturalnym by tak rzec porządku.

Trudno też powiedzieć, od jakiego czasu przygotowywano operację, którą otwierało brutalne rozpędzenie studenckiego wiecu 8 III 1968 roku. Wiele zdaje się wskazywać, że zamysł posłużenia się antysemicką kartą sięga co najmniej 1967 roku. To wtedy nasiliły się czystki w wojsku i w innych instytucjach pod pretekstem usuwania osób, które wyrażały radość z powodu zwycięstwa Izraela. Gdzie się ten zamysł zrodził — tego nie wiemy i zapewne wiedzieć nie będziemy. Nie chodziło przy tym o tych niewielu komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jeszcze pozostawali w urzędach, komitetach, instytutach, szpitalach, redakcjach. Cel był inny. Kampania skierowana przeciw Żydom była instrumentem, którym posłużono się do rozbrojenia podnoszącego się ruchu wolnościowego. A także w walkach wewnątrzpartyjnych. Ich mechanizm obnażył opublikowany ostatnio zapis posiedzenia BP KC PZPR z 8 VI 1968 roku34.

Wydaje się, że w genezie i mechanizmie Marca mamy do czynienia z dwojakiego rodzaju prowokacją: po pierwsze, z zamierzonym działaniem, mającym w sposób zaplanowany wywołać reakcję społeczną, która dałaby pretekst do represji o skali ogólnopaństwowej; po drugie, z właściwym każdemu reżimowi policyjnemu przesadnym reagowaniem na sytuację postrzeganą jako zagrożenie. Prawdopodobnie w sprawie Dziadów występowały obie te postacie prowokacji, natomiast akcja policyjna 8 marca była celowym, zaplanowanym posunięciem, zmierzającym do spotęgowania napięcia i dostarczenia pretekstu do rozprawy z określonymi kołami komunistycznego establishmentu. Z kolei późniejsze działania wobec studenckiej rewolty, która wykroczyła poza ramy scenariusza, miały już inny charakter; stanowiły one wyraz zakodowanego od samego początku w świadomości władzy komunistycznej poczucia zagrożenia ze strony „reakcji”, „kontrrewolucji”, „anarchii”. Lęk przed „anarchią” towarzyszył Gomułce od Października po Grudzień; i nie był to lęk bezpodstawny.

Gomułka rozumiał, że pozwalając dojść do głosu społecznym i narodowym aspiracjom, uruchomi lawinę, która zagrozi podstawom istniejącego systemu w wymiarze tak wewnętrznym, jak międzynarodowym. Na oczach zdezorientowanego przeważnie społeczeństwa został uruchomiony bogaty arsenał nacjonalistycznych i populistycznych sloganów, przesyconych antysemickimi podtekstami, a sprzężonych z działaniami skierowanymi przeciw środowiskom i osobom, które w obrębie szeroko pojętego establishmentu sprzyjały procesom demokratyzacyjnym. Posługując się insynuacjami, poruszającymi zadawnione obsesje i resentymenty, ożywiano w świadomości społecznej stare klisze: Żydzi — Komintern, Żydzi — komuna, w nowszym wydaniu: Żydzi — stalinizm, a także Żydzi — nieprawdziwi Polacy, kosmopolici bez ojczyzny, albo odwrotnie — patrioci Izraela, syjoniści. Ten ostatni szyld pojawił się w 1967 roku, w związku z sympatiami, jakie w Polsce — nie tylko wśród Żydów czy Polaków żydowskiego pochodzenia — wywołał izraelski sukces.

Wiele złożyło się na to, że policyjna operacja, acz zapewne nie osiągnęła wszystkich celów, odniosła znaczny sukces. Nie doszło co prawda do radykalnej zmiany warty na szczycie partyjno-państwowej hierarchii, ale na niższych szczeblach nastąpiła wymiana kadr w skali niewyobrażalnej w innej sytuacji. Co istotniejsze, dokonane w klimacie rozpętanego antysemityzmu uderzenie w rodzącą się opozycję demokratyczną zahamowało rozwój ruchów wolnościowych i zablokowało na czas pewien szanse porozumienia i współdziałania różnych odłamów społeczeństwa, przede wszystkim robotników i intelektualistów. Uciekając się do antysemityzmu, powstrzymano narastające w Polsce, podobnie jak w Czechosłowacji, dążenie do reformy systemu, która naruszała jego totalitarną istotę.

Absurd i hipokryzja tej kampanii przydawały jej grozy, potęgowały paraliżujące działanie na całe społeczeństwo. Reżyserzy słusznie przewidzieli, że manipulując strachem i demagogią, obezwładnią większość społeczeństwa. Antysemickie hasła, przykrywane różnymi maskami, a powiązane z treściami populistycznymi i antyinteligenckimi, trafiały do okaleczonych warstw społecznej świadomości tym skuteczniej, że towarzyszyły im treści patriotyczne, a niekiedy wręcz przejrzyste aluzje antykomunistyczne i antyradzieckie. Przypomnieć można słynne zdanie Moczara przeciwstawiające tych, którzy przyszli ze Wschodu w szarych szynelach, prawdziwym polskim patriotom z PPR.

Prawda, atakowanie Żydów w partii, rządzie, administracji, w kulturze i w nauce nie zbliżyło społeczeństwa do władzy. Mylili się ci obserwatorzy zagraniczni, którzy oglądając w prasie zdjęcia wiecujących tłumów z setkami transparentów głoszących „syjoniści … precz … zdrada … wichrzyciele …”, konstatowali, że oto partia może zmobilizować sto tysięcy Polaków pod jednym hasłem „antysyjonizmu”35. Mechanizm masowych wieców popierających czy protestujących w systemie stworzonym przez komunistów to problem sam w sobie, ale jedno jest pewne: owe tłumne demonstracje nie określały rzeczywistego stosunku zgromadzonych do haseł wypisywanych na transparentach i wykrzykiwanych z trybuny. W 1944 roku tłumy domagały się przekształcenia PKWN w Rząd Tymczasowy, w 1976 roku potępiały wichrzycieli z Radomia i Ursusa. Wyjątkiem był rok 1956.

Rozpętanie antysemityzmu przez PZPR spotkało się z dezaprobatą wielu środowisk i wielu wybitnych osób. Zdystansował się od tego Kościół. Jedni potępiali tę kampanię przede wszystkim w przekonaniu, iż plami to dobre imię Polski.

Koledzy — mówił Paweł Jasienica na walnym zebraniu oddziału warszawskiego ZLP — ktoś dla sobie wiadomych celów usiłuje ściągnąć na nasz naród piętno antysemitów. Brak tolerancji odbił się już w sprawach Polski za czasów Voltaire’a, kiedy to podnoszono sprawę naszej nietolerancji religijnej. Wiem o tym dobrze jako historyk, nic nam dziś nie może przynieść większej szkody, jak wytworzenie w opinii świata przekonania, że jesteśmy narodem antysemitów36.

Został nagrodzony niemilknącymi długo oklaskami. Inni, postrzegając antysemityzm jako zło bezwzględne, byli przede wszystkim przerażeni — nie tylko działaniami władzy, lecz także reakcją części społeczeństwa, która odniosła się do ataku na Żydów i do antysemickich treści w propagandzie jeśli nie z aprobatą i przyzwoleniem, to z obojętnością i biernością. Wielu odczuwało też dojmujący wstyd, który nie zawsze znajdował wyraz w zachowaniach, w publicznym demonstrowaniu solidarności z dyskryminowanymi, w wyraźnym, jednoznacznym napiętnowaniu wszelkich przejawów antysemityzmu. Wynikało to w pewnej mierze z lęku przed konsekwencjami, było jednak także w jakimś stopniu wyrazem tego obronnego odruchu, który głęboko tkwi w polskiej mentalności, a wyraża się w wierze, iż Polacy nie są antysemitami, istnieje tylko nadwrażliwość Żydów.

Jawna antysemicka kampania, bo przecież towarzysząca jej hipokryzja nikogo nie zwiodła, trwała kilkanaście tygodni; 24 czerwca został wydany zapis cenzury, w którym stwierdzano:

Należy zaprzestać zbędnego eksponowania i nagromadzenia publikacji na temat syjonizmu w poszczególnych numerach pism, programach radiowych i telewizyjnych. Przy omawianiu tła wydarzeń marcowych nie należy eksponować żydowskiego pochodzenia ich inspiratorów, a rozprawiać się z rewizjonizmem i wszelkiej odmiany reakcją społeczną. 3. Przy omawianiu zmian kadrowych należy unikać sformułowań, które by bezpośrednio podkreślały żydowskie pochodzenie osób, których zmiany dotyczą. 4. W sprawozdaniach sądowych nie podkreślać (personalnie) żydowskiego pochodzenia podsądnych.

W tejże instrukcji, w punkcie 5 przykazywano

eliminować z prasy, radia i telewizji wszystkie momenty zniekształcające klasowe podejście do ocen przeszłości historycznej naszego narodu i historii ruchu robotniczego oraz akcenty o charakterze nacjonalistycznym. Dotyczy to w szczególności ocen naszego dwudziestolecia międzywojennego oraz układu sił politycznych w okresie okupacji. Należy eliminować wszelkie próby wybielania sil prawicy społecznej i tendencyjnego oświetlania przeszłości ruchu rewolucyjnego.


1 R. Zimand, Piołun i popiół. Czy Polacy i Żydzi wzajem się nienawidzą?, Pokolenie, „Biblioteka Kultury Niezależnej”, Warszawa 1987, s. 34.
2 K. Kersten, Polska — państwo narodowe, w: Narody. Jak powstawały i jak wybijały się na niepodległość, Warszawa 1989, s. 442 i n.
3 R. Johannet, Le principe des nationalités, Paris 1918, s. LVI.
4 K. Zienkowska, Spór o Nową Jerozolimę, „Kwartalnik Historyczny” 1987, nr 2, s. 359.
5 L. Wasilewski, Die Judenfrage in Kongress-Polen: ihre Schwierigkeiten und ihre Losung, Wien 1915, s. 7 i n.
6 Ibidem, s. 38. Por. też L. Wasilewski, Sprawy narodowościowe w teorii i w życiu, Warszawa—Kraków 1929.
7 Szerzej: K. Kersten, Polska — państwo narodowe, s. 449 i n.
8 Por. Deklaracja ideowo-polityczna OZON z 21 II 1937 r. oraz uchwały Rady Naczelnej z 21 V 1938 r.
9 K. Pruszyński, Roman Dmowski, „Wiadomości Literackie” 1939, nr 4.
10 Wieś polska 1939—1948. Materiały konkursowe, t. 3, oprac. K. Kersten, T. Szarota, Warszawa 1967, s. 20.
11 AŻIH [Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego], CKŻP, Org. 15, Protokół posiedzenia frakcji PPR, b.d. [jesień 1945 r.], b.p.
12 AAN [Archiwum Akt Nowych], KC PZPR, Protokoły posiedzeń Biura Politycznego, 1948 r., posiedzenie 25 V 1948 r., k. 61—63.
13 Por. M. Proudfoot, European Refugees 1939—1945: A Study in Forced Population Movements, London 1957 r., s. 356; International Migration 1945—47, ILO, Genève 1959, s. 74. Według tej statystyki wyjechało z Polski w 1946 r. — 5800 osób, 1947 — 7700, 1948 — 32 200, 1950 — 26 500, 1951 — 3500, 1952 — 600, 1953 — 200, 1954 — 300, 1955 — 400, 1956 — 0, 1957 — 25 500. Ponadto w 1945 r. wyjechało kilkadziesiąt tysięcy osób. Por. K. Kersten, Migracje powojenne w Polsce (Próba klasyfikacji i ogólna charakterystyka zewnętrznych ruchów ludności), w: Polska Ludowa, t. 2, Warszawa 1963, s. 26. Liczbę ocalonych szacować można na ponad 300 tysięcy.
14 AŻIH [Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego], CKŻP, Org. 15, Protokół posiedzenia frakcji PPR, b.d. [jesień 1945 r.], b.p.
15 AŻIH, CKŻP, Org. 15, Protokół I Zjazdu działaczy żydowskich PPR, 7—9 X 1945 r., b.p.
16 Z. Rykowski, W. Władyka, Polska próba. Październik ’56, Kraków 1989, s. 210 i n.
17 P. Meyer, B. Weinryb, E. Duschinsky, N. Sylvain, The Jews in the Soviet Satellites, Syracuse 1953, s. 52 i n.
18 A. Kainer [Stanisław Krajewski], Żydzi a komunizm, „Krytyka” 1983, nr 15.
19 L. Kołakowski, Antysemityzm — pięć tez nienowych i przestroga, „Po Prostu” 1956, nr 22.
20 J. Turowicz, artykuł wstępny, „Tygodnik Powszechny” 1957, nr 11.
21 M. Czapska, W odpowiedzi redaktorowi Turowiczowi, „Kultura” 1957, nr 6, s. 52—54.
22 Redakcja [K. Jeleński], Problem antysemityzmu. Ankieta „Kultury”, „Kultura” 1957, nr 1—2, s. 56. Por. K.A. Jeleński, List do Redakcji, „Kultura” 1957 nr 10, s. 151, m.in. stwierdza, że on to omawiał ankietę w imieniu redakcji pisma.
23 Z. Rykowski, W. Władyka, Polska próba…, s. 211.
24 K.A. Jeleński, Problem antysemityzmu…, s. 78.
25 W. Bieńkowski, Socjologia klęski (dramat gomułkowskiego czterdziestolecia), Paryż 1971
26 W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie, Warszawa 1990.
27 Por. J. Eisler, Marzec 1968, Warszawa 1991.
28 Mniejszości narodowe w Polsce. Żydzi, „Sprawy Narodowościowe” 1931, t. 5, nr 6, s. 644 i n. W sejmowej debacie nad preliminarzem budżetowym na rok 1939/1940, przemawiając w imieniu OZON-u, S[tanisław] Skwarczyński stwierdził: „Ale mówiąc o kwestii żydowskiej, nie możemy nie dotknąć innej strony tego problemu. Kwestia żydowska staje się dla pewnych czynników w Polsce instrumentem walki partyjnej pomiędzy Polakami i zarzewiem anarchizowania polskiego życia państwowego. Przeciw temu sposobowi traktowania sprawy, tym bardziej groźnemu, że powoduje demoralizację młodzieży i godzi w najpiękniejszą tradycję naszego ducha rycerskiego, występujemy z całą stanowczością” (Sejm V kadencji, Stenogramy sejmowe, posiedzenie 3, 3 XII 1938 r., łam 7).
29 R. Rybarski, Polityka żydowska, „Gazeta Warszawska”, 19 VII 1931, nr 220.
30 Biuro Polityczne proponuje. Notatka z dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego z dn. 8 IV 68 r. (pkt. 5 porz[ądku] dz[iennego] — sprawy personalne), „Polityka” 1991, nr 23.
31 Cyt. za” B. Seidler, Kto kazał strzelać, Warszawa 1991, s. 56.
32 T. Torańska, Oni, Przedświt, Warszawa 1985, s. 45.
33 M. Głowiński, Nowomowa po polsku. Warszawa 1990, s. 63 i n.
34 Por. przyp. 30.
35 K.A. Jeleński, Hańba czy wstyd, „Kultura” 1968 nr 5, w: idem, Zbiegi okoliczności, Paryż 1982, s. 328.
36 Cyt. za: ibidem. Podobne w tonie wypowiedzi padały np. na zebraniu pracowników w Instytucie Historii PAN po piętnującym antysemicką i antyinteligencką kampanię wystąpieniu prof. dr. Tadeusza Manteuffla.
37 Odpis ze zbiorów prywatnych.
38 A. Sauvy, Théorie générale de la population, t. 2, Paris 1959, s. 249—250.

Źródło: Polacy, Żydzi, komunizm. Anatomia półprawd 1939—68, Warszawa 1992, s. 143—171. Artykuł ukazał się wcześniej w skróconej wersji w: “Res Publica” 1988, nr 5.