Paweł Kowal

Paweł Kowal jest politykiem, doktorem politologii, historykiem i publicystą. Poseł na Sejm V i VI kadencji, były wiceminister spraw zagranicznych, poseł do Parlamentu Europejskiego, prezes partii Polska Jest Najważniejsza.

Marzył o tym, by poznać Krystynę Kersten. Jako student Collegium Invisibile mógł sobie wybrać prywatny kurs u tego profesora, którego chciał. Wybrał właśnie Kersten. (…) Marzenie się spełniło. Uzyskał prywatny kurs u profesor Kersten.

Igor Janke, Kowal swojego losu, (wywiad z P. Kowalem), Rzeczpospolita, 19.02.2011, s. 3.


Uwaga G. Kerstena: Początkowo umieściliśmy na tej stronie jeszcze jeden paragraf, w którym Paweł Kowal mówi o Krystynie Kersten. Niestety “Rzeczpospolita” nie wyraziła na to zgody. Powiedziano nam: „Wyjątkowo zezwalamy na zamieszczenie fragmentu poniższego artykułu pod warunkiem, że nie będzie dłuższy niż 5 zdań.” Mówi się trudno …

Gdy staraliśmy się o akces do UE i NATO, to trudno, żebyśmy nie liczyli się z opinią przywódców i mediów tych państw. 

Może miało to uzasadnienie. Nie krytykuję przywódców III RP a priori. Jestem uczniem Krystyny Kersten, która była częścią tamtej elity, i wiele bym za pamięć o profesorce oddał. Wśród tzw. elit III RP byli tacy, którzy dawali kredyt zaufania młodej, odradzającej się prawicy. Choćby w takim przekonaniu, że było jakąś niesprawiedliwością historyczną, iż prawica po wojnie została tak zniszczona. Może Krystyna Kersten sądziła, że będę młodym endekiem, gdy dawała mi książki Dmowskiego i zmuszała do ich czytania? Endeka ze mnie nie zrobiła, ale nauczyła krytycznego myślenia. Pamiętam, jak mówiła: wy jesteście trochę tacy jak my w latach 50. Może to była ironia, a może komplement, bo widziała żywotność grup młodej prawicy.

Andrzej Brzeziecki, Pamiętnik z okresu dojrzewania, (wywiad z P. Kowalem), Tygodnik Powszechny, 23.11.2010, nr. 48.

Piotr Osęka

Piotr Osęka jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, zajmuje się najnowszą historią Polski, jest publicystą „Polityki” i „Gazety Wyborczej”. Autor m.in. Rytuały stalinizmu: oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Marzec ’68

Z pierwszej wizyty w mieszkaniu na warszawskim Kole zapamiętałem przede wszystkim regały z książkami, którymi zastawione były wszystkie połacie ścian. Kiedy Pani Profesor szykowała w kuchni kawę (a był to prawdziwy rytuał), zdążyłem obejrzeć tylko ułamek księgozbioru: przede wszystkim bogatą kolekcję prac sowietologicznych — większość tytułów zobaczyłem po raz pierwszy w życiu. Później, już przy kawie, zaczęliśmy rozmowę właśnie od sowietologii i pytania o jej przydatność w badaniu PRL. To chyba wtedy Pani Profesor poradziła mi, żebym przeczytał The Soviet Political Mind Roberta Tuckera, znakomitą analizę stalinizmu i procesów destalinizacji, książkę, którą sam miałem później polecać studentom.

Spotkanie to miało miejsce wczesną wiosną 1995 r. Do Krystyny Kersten trafiłem dzięki rekomendacji wyjeżdżającego za granicę Jerzego Eislera, z prośbą o przejęcie opieki nad moją pracą magisterską. Chciałem pisać o propagandzie Marca 1968, przy czym koncepcję przyszłej książki miałem jeszcze wtedy tyleż ambitną, ile mglistą.

Profesor zgodziła się zostać promotorką, wysłuchała moich pomysłów, udzieliła kilku wskazówek i zaznaczyła, że na właściwą rozmowę przyjdzie czas, dopiero kiedy dostarczę fragment gotowego tekstu. Była to pierwsza i – jak wkrótce się przekonałem — nieoceniona lekcja: łatwo jest snuć plany badawcze, ale ich weryfikację stanowi proces pisania, kiedy pomysły trzeba zamienić w spójną narrację, podpartą wynikami bibliotecznych i archiwalnych poszukiwań.

Pierwszy rozdział dostarczyłem kilka lub kilkanaście miesięcy później. Był to rodzaj historiozoficznego wstępu, z którego byłem – pamiętam – bardzo dumny. Przeprowadziłem brawurową analizę konfliktu puławian z natolińczykami, zwieńczoną śmiałymi i kategorycznymi wnioskami. Profesor wyjeżdżała akurat za granicę i recenzję tekstu otrzymałem e-mailem. Żałuję, że list przepadł mi gdzieś w papierach, ale znakomicie pamiętam go do dziś. Nikt inny nie sprawił mi „zimnego prysznicu” w tak serdecznej i taktownej formie. Profesor poradziła, żebym wystrzegał się łatwych generalizacji i bardziej skupił się na uważnym i krytycznym czytaniu źródeł. Jednocześnie swoją krytykę obudowała słowami otuchy i zachętą do dalszej pracy. I jedno, i drugie wziąłem sobie do serca. Bodaj w maju 1997 r. skończyłem pisanie i zaniosłem Profesor wydruk mojej pracy magisterskiej, a potem z ogromną tremą czekałem na ocenę. Pozytywne przyjęcie tekstu było dla mnie źródłem niezapomnianej satysfakcji.

Uczestnicząc w latach dziewięćdziesiątych w seminarium prof. Kersten w Szkole Nauk Społecznych, wielokrotnie miałem okazję słuchać jej rad i uwag. Profesor uczyła nas pisać o przeszłości w sposób rzeczowy i powściągliwy, wolny od uproszczeń. Podczas dyskusji o początkach władzy komunistycznej w Polsce zwracała uwagę na różnorodność postaw społecznych wobec nowego ustroju, przestrzegała przed pokusą jednowymiarowej narracji o „zniewolonym narodzie”, chociaż jednocześnie imponowała wiedzą o kulisach instalowania komunistycznej dyktatury.

Tematem często poruszanym na seminarium były stosunki polsko-żydowskie. Prof. Kersten zalecała oddzielanie stereotypów historiograficznych od obserwacji naukowych. Odrzucając wszelkie tabu w rozmowach o polskich antysemityzmie, pokazywała, że przy odtwarzaniu narodowej historii nie wolno unikać prawd bolesnych i niewygodnych. Ale też nie godziła się z używaniem pojęcia antysemityzmu jako uniwersalnego klucza do objaśniania polskiej historii najnowszej. Podkreślała, że naukowiec musi dbać o zachowanie bezstronności i nie może bohaterom swojej narracji ani stawiać pomników, ani okazywać pogardy. Wyczulała na to, jak cienka jest granica między pracą badacza a publicystyką polityczną. Przestrzegała przed naginaniem interpretacji historycznych, tak aby pasowały do ideowych w wyborów i poglądów piszącego.

Chociaż Profesor podkreślała, że cnotą historyka jest umiejętność dostrzeżenia własnej niewiedzy, jednocześnie imponowała erudycją. Co rzadkie — łączyła dogłębną wiedzę faktograficzno-archiwalną ze znajomością historii Europy i oczytaniem w naukach społecznych. Pamiętam również, że pokazywała, jak objaśniać historię przez odwołania do literatury pięknej: powtarzała, że bez przeczytania Nieznośnej lekkości bytu Kundery trudno zrozumieć hipnotyzującą moc stalinizmu.

Mało kto wie, że Profesor była entuzjastką i pionierem wykorzystania komputera w naukach historycznych. Przekonywała mnie do robienia notatek w formie plików tekstowych; w czasach kiedy na uniwersytetach panował jeszcze kult zapisanych maczkiem fiszek, namawiała, żebym wyniki kwerendy wprowadzał do cyfrowej bazy danych. Internet wydawał się dopiero technologiczną ciekawostką, ale Profesor już demonstrowała mi podłączony do swojego komputera zewnętrzny modem telefoniczny i zapewniała, że za kilka lat sieć stanie się podstawowym narzędziem w pracy badawczej.

Myśląc o raptownym końcu tej kariery, o książkach i artykułach, których Pani Profesor nie zdążyła już napisać, trudno znaleźć słowa, które nie brzmiałyby banalnie. To po prostu niepowetowana strata.

Spisane w marcu 2012 r.

Agata Wojtko

Kiedyś w Szkole Nauk Społecznych stałam na korytarzu, czekając na kolejne zajęcia i rozmawiając z koleżanką. Z sekretariatu wyszła grupa profesorów naszej szkoły, chyba po jakimś spotkaniu. Koleżanka popatrzyła na jedną z osób. — Kim jest ta kobieta? — spytała. I rozpoczęła opowieść.

Gdy zdawałam egzamin wstępny, byłam w ciąży z drugim dzieckiem, córką. Z brzuchem przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Profesorowie zadawali mi różne pytania, a na końcu pani profesor X. wycedziła, widocznie zniesmaczona moją ciążą, że studia doktoranckie pochłaniają wiele czasu, wymagają mnóstwo pracy, a ja najwyraźniej mam teraz inne priorytety. Zrobiło mi się przykro, ale co mogłam powiedzieć, tylko tyle, że przecież będę się starała…
Wyszłam na korytarz, a wtedy z sali wybiegła za mną ta właśnie pani, która nas mijała. Powiedziała, żebym się nie przejmowała tymi słowami, że na pewno dam sobie radę, że ona w to wierzy, a nawet wie. Że sama przystępowała do matury w zaawansowanej ciąży, a proszę, nie tylko ją zdała, ale i skończyła studia i została profesorem… Od razu poczułam się zupełnie inaczej i umocniłam w swojej wierze, że dam radę ze wszystkim.
Bardzo mi jej słowa pomogły. I to była właśnie ta pani. Kto to jest?

Osobą, o którą pytała mnie koleżanka, była Pani Profesor. Zresztą, i tak rozpoznałabym ją w tej opowieści, jej nieustanną życzliwość i chęć pomocy.

Koleżanka i jej mąż nie tylko wychowali dwoje dzieci, ale i byli jednymi z niewielu absolwentów Szkoły Nauk Społecznych, którzy obronili prace doktorskie w terminie.

Spisane w lutym 2014 r.